Opuszczeni przez rodziny, bliskich, znajomych...innych ludzi. Swoje schronienie znaleźli w ruinach jednego z jeleniogórskich walących się budynków. Od maja tego roku mają tu swój dom. Ognisko zastępuje im kuchnię. Jedzą to,co znajdą w śmietnikach. Żyją z tego co wyżebrają.
<b> Nie traktują jak ludzi </b>
– Czujemy się jak psy wyganiane co chwilę z podwórka – mówi ze łzami w oczach jeden z nich. – Jestem bezdomnym od jedenastu lat, odkąd żona zabrała mi wszystko za to, że piłem. Mam cudowne dzieci, mądre, ale one mają własne życie. Nikt nie traktuje nas już jak ludzi – dodaje.
– Jak był pan Andrzej Chudzikiewicz z Kaczorowa szefem schroniska (Stowarzyszenia św. Brata Alberta przyp. red.) to zawsze nam pomagał. Jeździł po okolicy i zbierał takich jak my. Nie patrzył na to, że jesteśmy brudni, śmierdzący czy zawszeni. Teraz obecny kierownik schroniska nawet nam furtki nie otworzy. Nie jestem święty. Piję, ale piję bo muszę. Nie mam siły już żyć – opowiada.
<b> Niszczące procenty </b>
– Ja miałem dwie żony. Ale nie ukrywam jestem nałogowym alkoholikiem. Zniszczyłem sobie życie piciem – mówi Dariusz Nawrocki.
Mam zakaz pokazywania się w schronisku dla bezdomnych. Wypiłem piwo i zabronili mi tam nocować przez pół roku. Teraz nawet suchej bułki nie dostanę – dodaje.
Mają takiego zaprzyjaźnionego księdza w parafii św. Wojciecha, na Zabobrzu. Ksiądz Tadeusz zawsze pomaga. Od niego dostajemy mleko, jedzenie i parę groszy.
– Są przecież dotacje z unii, gdzie idą te pieniądze? – pyta Marek Dziemitko. Na zimę będziemy musieli uciekać do przystani Jana, bo tu nie ma dla nas miejsca. Piechotą to na szczęście tylko osiem godzin.
<b> Noclegownia pod wiaduktem </b>
Dwóch bezdomnych w centrum to tylko namiastka problemu bezdomności w Jeleniej Górze. Po krótkiej rozmowie wskazują następne miejsca. Jedno z nich to powszechnie odwiedzany przez przechodniów wiadukt koło Tesco. Tam nocuje około dziesięciu osób.
Mariusz Jabłoński wyszedł rok temu z więzienia. Picie doprowadziło go tragicznego stanu. Odsunęło od żony i dziecka. Na pamięć zna numer telefonu swojej siostry z Gdańska. Prosi o kontakt z nią.
– Siostra obiecała mi pomóc, ona wie, co się stało z moim życiem – dodaje.
– Brat miał gdzie mieszkać, mieszkał z żoną i córką. Jak zaczął pić, wszystko się zawaliło – szlocha pani Ania. – Wzięłam go do siebie, ale znów się napił i narozrabiał rozrabiać. Powybijał szyby. Nie miałam wyboru.
<b> Adres: betonowa płyta </b>
Krystian Kubicki i Ryszard Żerowski są bezdomnymi od lat. Betonowa płyta to ich stały adres. Czasami przemieszkują w schronisku, ale rzadko.
– Wystarczy, że człowiek ma troszeczkę alkoholu w sobie i mówią mu „won”. A przecież nikt nie jest w stanie sobie z tym poradzić sam. Te wszystkie terapie to jeden wielki kit. Gadanie. Co mi to daje - pyta jeden z bezdomnych. Na pokaz jest wszystko cacy. Tak naprawdę nikt nie chcę nam pomóc. Chcemy się leczyć, ale za co? Czekają aż umrzemy, tak jest najwygodniej. Nie jesteśmy bez winy ale też jesteśmy ludźmi, chociaż śmierdzimy i chodzimy w porwanych łachach.
– Żeby zdjąć skarpety potrzebuje noża – komentuje jeden z bezdomnych. Nawet umyć się nie możemy. Może to jest przestroga dla innych. Żeby się nie stoczyć – przestrzega.
– Moja babcia mówiła, że nie jest problemem wpaść w błoto, problem z niego wyjść – mówi Dariusz Nawrotko.
– Dziwny jest ten świat – nuci Marek Dziemitko – lecz ludzi dobrej woli jest więcej. Ja mocno wierzę w to. To nie ludzie powinni nas osądzać, tylko Bóg może nas osądzić – kończy.