Pozycja znana z półki szkolnych lektur w rękach reżysera (na co dzień związanego z Teatrem Cinema) oraz aktorów ZTA odżywa zaskakującą wymową w zestawieniu z tym, do czego przyzwyczaiły Polaków sztampowe wizje Powstania Warszawskiego. Jest ono przedstawiane głównie jako czyn zbrojny w imadle polityczno-społecznym: z jednej strony Stalin i widmo komunizmu, z drugiej – perspektywa wolnej Polski z pomocą rządu emigracyjnego i państw zachodnich. Akowcy wybrali to drugie nie wiedząc, że zachodni sojusznicy już sprzedali Polskę imperium sowieckiemu. Nikt im nie pomógł i Warszawa padła.
U Rybickiego polityki nie ma. Nie ma powstańczych pieśni. Nie ma odniesień do kronik filmowych Armii Krajowej. Nie ma powielanych po tysiąckroć obrazów żołnierzy w zdobycznych mundurach, walczących, strzelających, wychodzących z kanałów, wchodzących na barykady, wreszcie umierających, czy to na polu chwały, czy też pod gruzami walącej się Warszawy.
Tadeusz Rybicki, sięgając po „Pamiętnik powstania warszawskiego” przypomniał tych, którzy w czasach hekatomby najkrwawszej insurekcji miejskiej II Wojny Światowej cierpieli najbardziej: anonimową ludność cywilną usiłującą zachować pozory normalności w mieście skazanym na druzgocącą klęskę.
Bohaterowie nie mają na ustach ani „Warszawskich dzieci”, ani „Marszu Woli”, ani „Hej chłopcy, bagnet na broń!”. Nie nucą nawet „Warszawianki”, a jedynie nabożną pieśń, którą fałszuje niemiłosiernie głucha lokatorka piwnicy. Kalectwo jest dla niej przy okazji zbawieniem, bo nie słyszy wycia syren i przerażających odgłosów nurkujących bombowców, wybuchających bomb: tego upiornego krzyku umierającego miasta. Gdzieś w tle – ironicznie – pobrzmiewa radio nastawione na niemiecką falę, a z głośnika sączy się „Humoreska” Dworzaka wyśpiewana językiem okupanta. Przeplatana ze współczesnym brzmieniem klarnetu w muzyce Mateusza Rybickiego.
Uosabiana przez piątkę aktorów ZTA (Dorotę Fluder, Katarzynę Morawską, Dorotę Bąblińską-Korczycką, Sławomira Mozolewskiego oraz Radosława Binka) grupa warszawiaków to symbol cierpiącej zbiorowości całej stolicy od 1 sierpnia do 3 października 1944 roku. Nie jest to jednak cierpienie „cierpiętnicze”, na pokaz. Tu nie ma martyrologii, za to – jak w posępnym koszmarze – w każdym kącie czai się widmo śmierci.
W toku narracji zdajemy sobie sprawę, że Białoszewski napisał ten pamiętnik ponad 20 lat po upadku powstania. W czasach, kiedy już wyrosło pokolenie Polaków, które nie doświadczyło wojennej klęski. Sama lektura tej pozycji to przede wszystkim szkicowane lakonicznym słowem obrazy okropności rozstrzelanego życia w zabijanej bombami stolicy. Widz współczesny ogląda to dzieło z jeszcze większym dystansem czasu i zaszłości nagromadzonych wokół powstańczej tematyki.
Ileż to rocznic tego wydarzenia, podczas których wciąż bije się w patriotyczne bębny patosu zapominając o smrodzie gnijących ciał, trupim odorze ziejącym z kanałów, ciągłym strachu przed śmiercią, wiecznym ukrywaniem się, chorobliwym nasłuchiwaniem odgłosów bombardowań! A to wszystko przy pozorach życia. Bo przecież żyć trzeba. I jeść trzeba: nieważne, że są to tłuste psy, czasem koty. W czasach, kiedy nie było komu pochować trupa ciotki z obawy przed podzieleniem jej losu, zacierają się granice normalności i nienormalności.
Reżyserem, chyba jak każdym rozsądnym Polakiem, targają przeciwności. Bo przecież Powstanie to z jednej strony heroizm bez równych sobie, a z drugiej – potworna zbrodnia wobec tych, którzy – mimo okupacji – nie chcieli z wojną mieć nic wspólnego: cywilów. Statystyki się nie oszuka: to właśnie takich zwykłych warszawiaków jak zbiorowy bohater „Pamiętnika” w mieście śmierci zginęło najwięcej. Oddali życie jako bezbronne ofiary zdziczałych band najeźdźcy.
Warto ten spektakl obejrzeć. Premiera wypadła dokładnie w rocznicę powstańczej klęski, która do dziś – choć minęło już 66 lat – gryzie sumienia wielu Polaków. I wprawdzie roztrząsanie, co by było, gdyby Powstania Warszawskiego nie było, jest już raczej zupełnie pozbawione sensu, krwawa ofiara zwykłych ludzi nie pozwala o tamtych dniach nikomu zapomnieć. Tadeusz Rybicki i zespół Zdrojowego Teatru Animacji tę pamięć odświeża.
Przed sztuką reżyser podziękował Pawłowi Domagale, dyrektorowi Zespołu Szkół Ogólnokształcących nr 1, za udostępnienie auli jako miejsca premiery. Zdrojowy Teatr Animacji wciąż jest bowiem zespołem tułaczym z macierzystą sceną w remoncie. „Pamiętnik powstania warszawskiego” będzie można obejrzeć jeszcze w nadchodzący wtorek o godz. 11. Pozostaje mieć nadzieję, że ZTA zorganizuje także widowiska w porze popołudniowej.
Wśród widzów zauważyliśmy kilkoro uczestników warsztatów „Lato w teatrze”, które podczas wakacji miały miejsce w Zdrojowym, a także instruktorów z Wrocławia: Agnieszkę Kadłubowską i Wojciecha Badziaka.