Pani Ewa „Dwójką” dojeżdża do pracy. W minionym tygodniu miała popołudniową zmianę. Około godziny 13.00 miała wsiąść do autobusu przy ul. Łukasiewicza. - W poniedziałek autobus zepsuł się na trasie, podobnie było we wtorek – skarży się pasażerka. – W środę jakoś „dotoczył” się, a w czwartek znów się po drodze zepsuł. W piątek z kolei autobus przyjechał zgodnie z planem, ale kierowca tak się spieszył, że zapomniał zabrać pasażerów, więc z koleżanką musiałyśmy brać bezpłatny urlop na żądnie. Kiedy zadzwoniłyśmy do MZK ze skargą usłyszałyśmy, że „to tylko autobusy, więc mają prawo się psuć”. Przecież nikt nie wozi nas za darmo. Co miesiąc płacimy za to grube pieniądze, a jeździmy starym autobusem z zamarzniętą szybą, który ledwo się toczy, a ostatnio regularnie psuje. Jak tak może być? – pyta jeleniogórzanka.
Marek Woźniak, prezes MZK przyznaje, że to niedopuszczalne. Tłumaczy, że był to błąd jednego z pracowników, który powinien wstawić autokar do warsztatu, a na trasę „wypuścić” inny.
- Kiedy się o tym dowiedziałem, natychmiast przeprowadziłem rozmowę z osobą za to odpowiedzialną – mówi prezes Marek Woźniak. – Przepraszam naszych pasażerów i zapewniam, że więcej taka sytuacja się już nie powtórzy. Zanim ten autokar ponownie wyjedzie w trasę zostanie porządnie naprawiony. Poza tym mamy zamiar go wymienić jak tylko w kwietniu br. kupimy 12 nowych autobusów. Na 78 wszystkich, niestety 24 mają po ponad 20 lat, ale systematycznie je wymieniamy. Najgorsze są oczywiście te stare jelcze, w których komfort jazdy jest rzeczywiście nieciekawy, ale już w kwietniu skończą one swoją służbę w MZK – dodaje prezes.