Michael Frayn należy do najwyżej cenionych współczesnych autorów komedii angielskiej. Tekst powstał w roku 1982 i gdy wszedł na scenę Broadwayu, nie schodził z afisza przez rok. Peter Bogdanovich za ekranizację “Poza sceną” (1992) został nagrodzony na festiwalu filmowym w Peníscoli. W Londynie spektakl grany był ponad tysiąc razy. Powodzeniem cieszył się też w Polsce.
Jeleniogórska inscenizacja “Czego nie widać” to studium kulis teatru, rzecz o powstawaniu przedstawienia teatralnego (scenografię i kostiumy zaprojektowała Joanna Jaśko–Sroka) podglądana od tyłu, od strony teatralnej kuchni. Dosłownie pokazuje teatr i przedstawienie teatralne z dwu perspektyw naraz, co stwarza możliwość uczestniczenia w życiu codziennym teatru.
Podczas pierwszego aktu obserwujemy próbę jakiejś komedyjki. Reżyser Adam (w tej roli Bogusław Kudłek) prowadzi ją z widowni. Iwona Lach w roli Pani Clackett próbuje ratować zły tekst ogrywając telefon, a i cała reszta aktorów z trudem radzi sobie z banalną materią próbowanej bulwarówki. Reżyser Adam jest wiecznie niezadowolony.
Drugi akt to premiera. Jednak tu nie liczy się sztuka, a to, co dzieje się za kulisami. A dzieje się dużo. Sprawy się komplikują. Akcja granej przez aktorów sztuki gmatwa się z ich całkiem prywatnymi, zakulisowymi rozgrywkami. Tempo rośnie, gagów przybywa. Widownia bawi się znakomicie.
Wesoło jest także po kolejnej przerwie, kiedy dekoracje, oglądane przed chwilą od tyłu, znów zwracają się do nas przodem, a publiczność patrzy po raz trzeci na tę samą ciągle komedyjkę - raz jeszcze od strony widowni, w trakcie któregoś już z rzędu spektaklu. A kiedy aktorzy zaczynają się sypać, przybyła widownia jest w pełni usatysfakcjonowana całym zaistniałym na scenie zamieszaniem. Na scenie ukazane jest największe fiasko tego wieczoru. Widzowie mogą przekonać się, jak zakulisowe perypetie aktorów przeplatają się z perypetiami scenicznymi poniżając spektakl do granic możliwości. Daje to efekt niebywale komiczny.
Komiczni są wszyscy uczestniczący w zabawie aktorzy: Elwira Hamerska-Kijańska (lektorka języka niemieckiego), Marta Kędziora (urocza w roli nieśmiałej asystentki reżysera), Iwona Lach (pełna ciepła gospodyni Pani Clackett), Anna Ludwicka-Mania (znakomita w roli Flavii Brent), Katinka Maché (świetna jako uwodzicielska, roznegliżowana i rozkapryszona Vicki), Andrzej Kępiński (bardzo dobrze wypadł jako Philip Brent), Piotr Konieczyński (wcielanie się w rolę w technicznego wychodzi mu nad podziw doskonale, no i czuje się jak ryba w wodzie w kostiumie sardynki), Bogusław Kudłek (nadaje wyrazisty rys roztargnionemu i nieudolnemu reżyserowi), Kamil Przystał (udana rola Rogera Tramplemaina - jego atutem jest subtelne cieniowanie, dynamiczne i ekspresyjne) oraz Bogusław Siwko (Złodziej), który – oczywiście w przedstawieniu - najwyraźniej ma nadmierny pociąg do butelki i zaszywa się z nią wciąż w innym miejscu, po czym spokojnie zasypia. Artyści świetnie czują komedię i doskonale bawią się swoimi rolami.
Wszystko w tym spektaklu jest tylko absurdalnym wymysłem angielskiego komediopisarza Michaela Frayna, wspartym pomysłami reżysera Adama Biernackiego, który nieco dostosował tekst do realiów jeleniogórskich - aktorzy używają swoich własnych imion. Sporo tu błyskotliwych dialogów, zabaw słownych, żartów z pracy aktora, rozdartego między chęcią tworzenia prawdziwego teatru. Spektakl daje okazję, by zobaczyć, jak się go czasem topornie buduje. Całość zrealizowana jest bardzo solidnie. Po sobotniej premierze i po reakcjach publiczności wnieść można, że emocje targające aktorami, improwizacje, złośliwości, ograne gagi i przede wszystkim możliwość zobaczenia, jak teatr wygląda za kurtyną, po prostu bawią.