Film (Agnieszka Olejniczak/Karkonoskie Szlaki/Facebook)
A jak było dawniej, bardzo dawno temu w Karkonoszach? Mimo upływu lat jedno się nie zmieniło. Widoki są nadal przepiękne...
Oto opowieść przewodnika górskiego z tamtych czasów (tekst na podstawie relacji M. Orłowicza):
Był rok 1900, a ja, doświadczony przewodnik karkonoski, podjąłem się prowadzenia grupy śmiałków przez górskie szlaki. Trzy dni marszu, od Karpacza po Wysoki Kamień, z widokami zapierającymi dech w piersiach i... turystami, którzy zapierali dech w zupełnie inny sposób.
Już na starcie, w Karpaczu, przywitał nas tłum rozwrzeszczanych Niemców, którzy wprost wylewali się z pociągów. Co pięć minut nadjeżdżał kolejny skład, a z niego wypadało 500 osób – każdy z nich z gotowym planem na „zdobycie” Karkonoszy w stylu bawarskiej biesiady.
Śnieżka – pierwsza bitwa z grawitacją
Podchodząc pod Śnieżkę, musieliśmy omijać wędrowców ubranych w tyrolskie stroje. Problem w tym, że niektórzy zapomnieli o jednym: góry wymagają więcej niż tylko stylowego wyglądu.
Jeden jegomość, dumnie prezentujący skórzane spodenki i wełniane sztylpy, nagle wpadł w panikę. Okazało się, że jego piękne, nagie kolana doznały pierwszego kontaktu z karkonoskim wiatrem.
– Mein Gott! Reumatyzm mnie dopadnie! – krzyczał, wyciągając z plecaka coś, co wyglądało jak długa, elegancka pończocha. Po chwili siedział na kamieniu, mozolnie próbując założyć kalesony na kolana.
Nie było to jednak najgorsze. Z każdą minutą turystów przybywało, a schroniska zamieniały się w karczmy na świeżym powietrzu...
Na chwilę wracamy do czasów współczesnych - marcowa wycieczka Sebastiana Kozaka na Śnieżkę:
Piwo, parówki i płonące kalesony
100 lat temu droga przez grzbiet Karkonoszy wyglądała jak pielgrzymka do "Świętego Pilznera". Co chwilę napotykaliśmy napisy: „Jeszcze 10 minut do najlepszego bawarskiego piwa!”, „Tylko 5 minut do soczystej parówki z musztardą!”, „Jeśli nie przyspieszysz kroku, to sąsiad wypije twoją kolejkę!”.
Ostatecznie, większość turystów nie szła – oni toczyli się w stronę schronisk, gdzie zasiadali przy długich stołach i zamawiali tury po kilkanaście kufli.
Jeden dżentelmen, który najwyraźniej potraktował napisy zbyt serio, nie zauważył, że zamiast kufla złapał za własną latarnię naftową. Zapalił fajkę, machnął ręką… i nagle jego świeżo założone kalesony zaczęły się dymić!
– Ogień! Pali się! – wrzeszczał, tańcząc niczym bawarski kozioł na jarmarku. Wszyscy rzucili się, by go ratować – jedni polewali go resztką piwa, inni usiłowali zdjąć mu płonącą odzież.
Na szczęście ogień ugaszono, choć kalesony nadawały się już tylko na pamiątkę.
Droga do Szklarskiej – koncert dla katarynek i pijanych bawołów
Ostatniego dnia, schodząc w stronę Szklarskiej Poręby, miałem już dość. Myślałem, że wreszcie zapanuje spokój… ale gdzie tam! Co sto metrów stała katarynka, wygrywając marsze wiedeńskie, a obok niej – tresowane papugi losujące przyszłość zakochanym parom.
W tle rozlegało się chóralne śpiewanie, przypominające jęki zarzynanych bawołów: „O du schöner Westerwald...”, czy też „Ein Prosit, ein Prosit!”. Niektórzy próbowali śpiewać także po czesku, co kończyło się tragicznie – nawet papugi przewracały oczami.
W końcu, po trzech dniach marszu, dotarliśmy do Szklarskiej Poręby. Byłem wykończony, ale pocieszało mnie jedno: jutro nowy pociąg przywiezie kolejnych turystów i cała historia zacznie się od nowa.
Wycieczka do chatki AKT
A tak wyglądała "wyprawa" do zimowej chatki AKT w Karkonoszach pół wieku temu:
Czytaj więcej:
Wielkanoc na Szrenicy