Co się dzieje na dworcach kolejowych, z których od dawna nie odjeżdżają pociągi, lub odjeżdża ich coraz mniej? Zamiera tam życie. Na nielicznych – takich jak ten w Cieplicach – jeszcze mieszkają ludzie. To byli pracownicy PKP, którzy pamiętają czasy świetności.
Bogdan Czaja na kolei pracuje od 25 lat. Do mieszkania w budynku dworca PKP wprowadził się 10 lat temu. Dobrze jednak pamięta, gdy w ciągu dnia kursowało 8-9 par pociągów, w tym dalekobieżnych, z Warszawy i Gdyni, a do Wrocławia jechało się tylko ponad dwie godziny. Dziś pociąg wlecze się niemal cztery.
– W dworcowym budynku był zawiadowca, dyżurny ruchu, kasa biletowa, kawiarnia – wylicza pan Bogdan. – A gdy jeszcze działało ogrodnictwo kolejowe, cieplicka stacja wyglądała prawie jak z bajki – dodaje.
Ludmiła Rozumiejko pochodzi z kolejarskiej rodziny. Mąż pracował w parowozowni na warsztatach, ona przez 27 lat jako nastawniczy – na stacji w Cieplicach, a później na dworcu zachodnim w Jeleniej Górze. W tym roku obchodzą podwójny jubileusz: 50-lecie małżeństwa i zamieszkania w kolejowym budynku.
– Kiedyś stacja była przepiękna – wspomina pani Ludmiła. – Przed budynkiem położony był śliczny bruk – z kamieni ułożony miał wzór, który nazywaliśmy “językiem teściowej”. Na peronach, częściowo zadaszonych, zawsze było czyściutko, w hollu stały kwiaty w donicach, na zewnątrz wygodne ławeczki, a budynek z czerwonej cegły wyglądał przepięknie. W konkursach zawsze zajmowaliśmy pierwsze miejsce. Każdy, kto tu przyjeżdżał był zachwycony. Sama bardzo kochałam tę stację – opowiada.
Kiedy rozmawiamy z panią Ludmiłą, za oknem straszy zaniedbany peron, po którym leniwie przechadza się zbłąkany kot. Widać zarośnięte tory, z których wzrok przykuwają bohomazy graffiti na ścianach, góry śmieci i potłuczonych butelek... I cisza, choć jeszcze nie tak dawno temu o tej porze powinien wjechać osobowy do Szklarskiej Poręby. Nie wjedzie, bo połączenia zawieszono. W zawieszeniu trwa także ten piękny niegdyś dworzec.
Pani Ludmiła: kiedyś wszystkim zależało, żeby stacja wyglądała jak najlepiej. Nieraz pracowaliśmy za darmo po godzinach. Każdy dbał jak o swoje. I żyło nam się bardzo dobrze – bez zatargów i kłótni, spokojnie.
Dziś o stację nie dba nikt. Piękny bruk już dawno został zalany asfaltem, holl zamknięty na cztery spusty, a kolorowe są tylko pseudograffiti, “zdobiące” to, co zostało z dawnego dworca.
Ludmiła Rozumiejko wylicza kolejne minusy – stare, nieszczelne okna, ciągłe podwyżki opłat za mieszkanie, problem z ogrzewaniem, nieocieplone ściany, niezabezpieczone piwnice, młodzież, która na stacji urządza sobie nocne imprezy i nikogo się nie boi.
– Po godz. 22 strach wyjść z domu i przejść obok podpitych awanturników. Kiedy wzywamy policję, uciekają do lasku, a funkcjonariusze już za nimi nie biegną – mówi ciepliczanka.
Dworzec, który powinien być wizytówką miasta, coraz bardziej niszczeje. Mieszkańcy zauważają, że nie ma nawet oznaczonego wejścia na perony.
– Często zdarza się, że podchodzą podróżni i pytają, którędy na stację. Zgłaszaliśmy już ten problem do naczelnika, ale nie ma żadnego odzewu. Autobusami przyjeżdżają turyści zza granicy, kuracjusze do sanatorium, a tu nie ma nawet żadnej ławeczki, ani toalety. Wszystko pozamykane i tylko niszczeje – mówią.
– Opuszczone lokale straszą pustkami, bo zainteresowanych odstraszają wysokie ceny za wynajem. Nie do pomyślenia, żeby stacja była tak zarośnięta i brudna. Kiedyś dbaliśmy o każdy, nawet najdrobniejszy szczegół. Dzisiaj niestety każdy myśli tylko o sobie, a pojęcia, takie jak “wspólna własność” i “dobro ogółu” odeszły w zapomnienie. O dobrych czasach mogę już tylko powspominać – mówi z nostalgią pani Ludmiła.
Zanim Ludmiła Rozumiejko wprowadziła się do mieszkania na cieplickim dworcu, to stacja Jelenia Góra Zachodnia spełniała strategiczną rolę w mieście. Właśnie stamtąd odjeżdżały pociągi do Szklarskiej Poręby i do Węglińca przez Gryfów i Lubań Śląski po tym jak w 1945 roku wycofujący się Niemcy wysadzili w powietrze most kolejowy nad Bobrem.
Dopóki nie został odbudowany, dworcowe życie kwitło na zachodnim. Tam dojeżdżały dorożki z dworca głównego, aby przewieźć podróżnych udających się w dalszą drogę. W sezonie bywało tłoczno.
Po tamtych czasach pozostały tylko wspomnienia, bo dziś Jelenia Góra Zachodnia to jeszcze większa ruina niż dworzec cieplicki. Nikt tu nie mieszka, od dawna nie ma dyżurnego ruchu, nie mówiąc już o kasach biletowych. Na palcach jednej ręki można policzyć podróżnych, którzy wsiadają do zatrzymujących się przy peronie na kilka sekund nielicznych pociągach, które głównie podczas wakacji łączą Szklarską Porębę z resztą świata.
Na pobliskim przejeździe kolejowym kilka lat temu zginęło dwoje ludzi w polonezie roztrzaskanym przez nadjeżdżający pociąg. Zaspał dróżnik i nie opuścił na czas rogatek… Od tamtego czasu pracownika zastąpił automat.
Brudno przedstawia się rzeczywistość na innych malowniczych dworcach podupadłej linii. Dziś stacja Jelenia Góra Sobieszów to obraz nędzy i rozpaczy. Podobnie dworce w Piechowicach. W Szklarskiej Porębie Górnej jeszcze jest jako tako, ale Średnia i Dolna to już standard niedbalstwa współczesności. Dworce się sypią. Nieruchomości PKP próbują sprzedać budynki. Bezskutecznie. Im bardziej podupadają, tym mniejsze nimi zainteresowanie.
Cieplice mają to szczęście, że przynajmniej ktoś tam mieszka. Jeszcze.