Wyniki z komisji wyborczych wciąż spływają do centrali w Warszawie. Miejsca na podium już są znane. Twarze – jeszcze nie do końca. Zanosi się na wielką szansę dla Dolnego Śląska, który może mieć wyjątkowo silną reprezentację w Parlamencie. Czy przełoży się to na dobro Jeleniej Góry? To pobożne życzenie wszystkich mieszkańców stolicy Karkonoszy i na razie wielka niewiadoma.
Gdyby zsumować wszystkie głosy oddane zarówno na Platformę Obywatelską jak i Prawo i Sprawiedliwość, okazuje się, jak wielkie poparcie wśród społeczeństwa mają ugrupowania wywodzące się z antykomunistycznej opozycji i korzeni Sierpnia 1980 roku.
Po raz pierwszy od lat porażkę ponoszą ugrupowania lewicowe pod szyldem Lewicy i Demokratów. I nie ukrywam, że choć nie lubię się cieszyć z czyichś przegranych, to tym razem ręce aż mi się same z radości zacierają. Porażka ta z poziomu jeleniogórskiego jest bowiem bardzo budująca.
Może w końcu z naszej kotliny zniknie epitet „czerwona”, który już wrósł w rzeczywistość językową? Epitet niechlubny, bo choć lubię czerwień jako kolor, w zestawieniu z moją małą ojczyzną jakoś mnie nie radował. Zwłaszcza w zestawieniu z postacią byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, którego mieszkańcy jak bożka całowali w krawat. I – z całym szacunkiem – posła Jerzego Szmajdzińskiego, który wykonał krecią robotę w sprawie garnizonu jeleniogórskiego.
Choć do euforii bardzo mi daleko. Pamiętam bowiem wybuch społecznego entuzjazmu niemal dokładnie sprzed 10 lat, kiedy triumfowała Akcja Wyborcza Solidarność. Ówczesna radość przemieniła się bowiem w rozczarowanie, a później gorycz rzeczywistości, kiedy to owo ugrupowanie, również wywodzące się z tradycji Sierpnia (a którego członkowie są także dziś w Platformie Obywatelskiej), doprowadziło do reformy administracyjnej kraju. A w konsekwencji do utraty przez Jelenią Górę statutu miasta wojewódzkiego ze wszystkimi skutkami, które niestety nie okazały się pomyślne dla teraźniejszości naszego miasta.
Historia lubi się powtarzać, a łaska ludu na pstrym koniu jedzie.