Właściciel stoku narciarskiego w Szklarskiej Porębie ubolewa, że nikt z rządu nie chce rozmawiać z branżą narciarską i są ignorowani.
Sytuacja jest dramatyczna. Nie jesteśmy w stanie przeżyć do następnego sezonu. Pomoc w ramach tarczy jest wirtualna - to są pieniądze na utrzymanie miejsc pracy, a nikt nie mówi o kosztach. Jako branża narciarska nie działamy cały rok. Z pewnością wiele stoków nie przetrwa - powiedział pan Łukasz, który prowadzi w Szklarskiej Porębie stok, szkółkę i wypożyczalnię sprzętu narciarskiego.
Przedsiębiorcy podkreślali, że w przyszłości odczujemy skutki lockdownu, bowiem brak ruchu, rekreacji - z pewnością odbije się na zdrowiu fizycznym i psychicznym.
Pomoc w ramach tarczy jest na utrzymanie miejsc pracy, a do tego jest warunkowa. Liczę się z tym, że będę musiał zwrócić sporą część pieniędzy, bo nie utrzymam zatrudnienia zgodnie z umową z PFR-em. W większości zatrudniam pracowników sezonowych, a od 3 miesięcy nic się nie zarabiam. W nowej tarczy jest tyle haczyków i oświadczeń do podpisania, że nie warto starać się o te pieniądze - stwierdził Paweł Wieczorek, prowadzący pensjonat i restaurację w Szklarskiej Porębie.
P. Wieczorek poinformował, że koszty utrzymania jego firmy to ok. 50 tys. zł miesięcznie, a restauracja ma obroty na poziomie 3-5 procent tego, co wcześniej. Ruch turystyczny zamarł i sprzedaż na wynos to zdecydowanie za mało.
Jedyne wyjście to chyba otwierać się i przyjmować gości - dodał przedsiębiorca z miasta pod Szrenicą.
Podczas konferencji prasowej wspomniano również o branżach powiązanych z turystyką, które nie mogą liczyć na pomoc z budżetu państwa.
Nie miała dotąd takich problemów jak od marca 2020 roku. Gdy zamknięto hotele i pensjonaty, ograniczono nasze możliwości zarobkowania. To naczynia połączone - jeżeli hotele nie mają gości, to my nie mamy pościeli do prania - powiedziała Urszula, prowadząca pralnię w Piechowicach. - Za listopad mieliśmy zwolnienie ze składki ZUS, 5 tys. zł dotacji oraz 2080 zł postojowego dla mnie. W tym czasie zapłaciliśmy pracownikom za listopad, grudzień i zaraz za styczeń trzeba będzie... Nie ujęto nas w drugiej tarczy, bo nikt tego nie powiązał. Mamy doświadczonych pracowników i nie chcemy ich zwalniać, ale za chwilę nasze możliwości się skończą - dodała przedstawicielka usług pralniczych.
Nie mamy poduszki finansowej, bo wzięliśmy kredyty, żeby się otworzyć. Od marca 2020 r. dostaliśmy tylko 5 tys. zł jako mała firma. Utrzymujemy pracowników z oszczędności i gdyby nie wsparcie rodziny, to byśmy nie utrzymali stanowisk pracy. W ten sposób możemy jeszcze pociągnąć 3 tygodnie i będziemy musieli zwalniać pracowników - wyznał Tomasz Zawisza, który wraz ze wspólnikiem otworzył w grudniu 2019 roku restaurację w Karpaczu i nie załapał się na wsparcie z rządu.
O sytuacji miejskiej spółki Termy Cieplickie mówił prezes Dariusz Stolarczyk.
Nikt tyle państwu nie da, co rząd obieca - powiedział prezes jeleniogórskiej spółki. - Termy Cieplickie odnotowały 2 miliony złotych straty. W marcu skorzystaliśmy z pomocy urzędu pracy na poziomie 200 tys. zł, co pozwoliło pokryć 1/3 kosztów pracy, a przy drugim lockdownie rząd nie dał takich narzędzi. Jesteśmy zwolnieni z ZUS-u za listopad, a pozostałe elementy nie zostały uwzględnione - dodał D. Stolarczyk, który nie wyklucza, że jako spółka prawa handlowego Termy Cieplickie będą musiały ogłosić upadłość.
Posłanka Czernow wraz z przedsiębiorcami apelowała do rządu o otwarcie działalności, przy zachowaniu reżimu sanitarnego.