Okazją do występu było to, że w tym roku Jelfa wyrosła na lidera eksportu polskich farmaceutyków na rynek rosyjski. Gdy publiczność zapełniła już trybuny oraz kilkaset krzeseł ustawionych na parkiecie, wyszli muzycy i śpiewacy w galowych strojach armii rosyjskiej. Zaczęli śpiew od niespodzianki, bo zabrzmiał ... Mazurek Dąbrowskiego, w dodatku śpiewany nienaganną polszczyzną. Publiczność jak jeden mąż zerwała się do pionu. Nikt nie usiadł również wtedy, gdy chór zaśpiewał hymn Rosji, z melodią dobrze znaną wszystkim starszym, gdyż przez kilkadziesiąt lat był to hymn imperium radzieckiego.
A później rozpoczął się profesjonalny show. Najbardziej znane melodie rosyjskie i zapierające dech w piersiach popisy tancerzy, nie pozwalały nudzić się ani przez chwilę. Dobór repertuaru pozwolił też na refleksję, że Rosjanie nie mogą się pogodzić z rozpadem Związku Radzieckiego. Gruziński taniec z szablami, czy ukraińskie tańce ludowe są przez nich traktowane jako własna spuścizna. Ale to chyba problem każdego upadłego imperium.
Natomiast na parkiecie do końca było wesoło, wirtuozersko lub nostalgiczne. Najwięcej braw zebrał pięcioletni Dima, który w stroju matriosa doskonałym głosem zaśpiewał pieśń marynarzy floty wojennej.
Po trzech godzinach muzyków pożegnał aplauz i burza braw. Na bis Dima zaśpiewał piosenkę którą zna prawie każdy Polak, „Put wsiegda budiet sońce” i jeszcze raz zebrał burzę oklasków.