Do większości potrąceń dochodzi na wyznaczonych przejściach dla pieszych, w obrębie skrzyżowań, na chodnikach i poboczach. Ale nie we wszystkich przypadkach winni są kierowcy. Bardzo często piesi sami pchają się pod koła.
W trakcie policyjnej akcji „Niechronieni uczestnicy ruchu drogowego” wsiadamy do radiowozu z sierż. Kacprem Krauze i udajemy się na ulicę Różyckiego. Przedpołudniowy szczyt. Przez pół godziny policyjne auto stało w widocznym miejscu naprzeciwko ryneczku. Piesi, jak gdyby nigdy nic, przebiegali przez ulicę pomiędzy samochodami. Tuż przed policyjnym wozem. W tym starsza pani podpierająca się laską, której niestraszne masywne ciężarówki i autobusy jeżdżące raz po raz główną ulicą tego rejonu osiedla.
Przyłapani na gorącym uczynku tłumaczą, że zawsze tędy chodzili i chodzić będą.
- Ciężko karać kogoś takiego – mówi st. sierż. Kacper Krauze.
Na widok policji i aparatu fotograficznego uciekło trzech nastolatków, którzy próbowali przejść w niedozwolonym miejscu do hipermarketu Carrefour. Mniej szczęścia miał inny chłopak – przechodząc przez ulicę i pas zieleni na Jana Pawła II wyszedł wprost na policyjny samochód. – Otrzymał pouczenie. Mam nadzieję, że to go czegoś nauczy. Bo niestety często bywa tak, że na ludzi działają tylko surowe kary – dodaje st. sierż. Krauze.
Prawie połowa ogólnej liczy zabitych w wypadkach drogowych piesi, rowerzyści i motorowerzyści. Ta grupa, w przeciwieństwie do kierowców, pozbawiona jest jakiejkolwiek ochrony przed uderzeniami przez pojazdy. Na lekkomyślnych starszych i młodszych to ostrzeżenie nie działa.
Wtargnięciem prosto pod koła samochodu pieszy ryzykuje nie tylko utratą zdrowia lub życia. Grozi za to mandat w wysokości 100 złotych. 250 złotych można zapłacić przechodząc przez jezdnię na czerwonym świetle.