Rynek, zwany niezbyt zręcznie, placem Ratuszowym, tylko w dniach imprez tętni życiem. Kiedy 2 maja grał „Kult”, przy magistracie nie tylko dudniła muzyka, ale też mocno zionęło piwem wypitym przez fanów w różnym wieku. Często niekoniecznie uprawniającym do zalewania się procentowym napitkiem, ale to szczegół.
Impreza otwierająca jubileuszowy majowy weekend przyciągnęła tłumy tylko dukatami. Że Polacy kolejki lubią, to sobie postali wspominając czasy ogonków za czymkolwiek z przełomu lat 70. i 80. ubiegłego wieku. Poza tym piernik cieplicko-jeleniogórski, pożarty niemal na pniu, ogołocone stoisko z czekoladkami i… to wszystko. No, jeszcze powyciągane z piwnicy Towarzystwa Przyjaciół Jeleniej Góry broszury i zacne wydawnictwo: kroniki Herbsta. Ale to propozycja tylko dla wybrańców. Pod arkadami stało też stoisko ze starymi pocztówkami. I koniec. Okraszony koncertem muzycznych dinozaurów.
Przytaczam ten przykład, aby zestawić tamten dość smętny Rynek z jego wizerunkiem z minionego piątku i soboty. Targi Tourtec w tym roku mogły się podobać. Barwne stoiska z wielu części kraju, czeski browarek pity kulturalnie, cokolwiek pomieszane, ale żywiołowe różne akcenty muzyczne z zupełnie niepotrzebnym italo disco puszczanym z centralnego nagłośnienia mimo pogrywania kilku kapel na straganach. Jarmarcznie, ale fajnie. Żywo. Nikt się nie nudził i każdy coś dla siebie znalazł.
No i Rynek dziś, w niedzielę. Już nie ma żadnej imprezy. Centralny punkt byłego wojewódzkiego miasta kusi tylko ogródkami gastronomicznymi oraz wystawą „Twarze jeleniogórskiej Bezpieki”, która – sądząc po garstce zwiedzających – już jest mniej atrakcyjna niż szklanka jasnego pilznera pod parasolem.
Przez plac Ratuszowy ciągnie trzech podchmielonych facetów. Widzą rodzinę z dziewczynką w pierwszokomunijnej sukni. Familia, nader liczna, robi sobie zbiorową fotografię przed ratuszem. – Tu się, k….., komunii nie rozdaje, do kościoła niech idą, bo to ratusz jest – bełkocze jeden facet. Drugi uspokaja go. – Stasiek, oni tylko na chwilę, zdjęcie robią. Zaraz pójdą.
Wycieczka Niemców wsuwa golonkę po bawarsku, specjalność jednej z restauracji. Obok placka po węgiersku, którego na Węgrzech nie zna nikt. Poza tym – cisza, bo miejscy „wariaci”, którzy czasem pokrzykują sobie, wzięli dziś wolne. A słynnemu Wilkowi nie chce się przyjść tu ze skwerku przy cerkiewce.
Który obraz Rynku podoba Wam się najbardziej? Mnie mimo wszystko – ten jarmarczny, może niekoniecznie oparty tylko na handlu gaciami i skarpetami przed BWA oraz futrem z barana na środku placu. Rynek, zwłaszcza w niedziele, powinien żyć, choćby cyklicznym jarmarkiem staroci. Jeśli nie cotygodniowym, to przynajmniej organizowanym – w cywilizowany sposób – raz w miesiącu.
Powinien przyciągać artystów z obrazami (nawet kiczowatymi landszaftami), wędrownych portrecistów, muzykantów ulicznych, choćby słynnego pana Stasia z Janowic, który pogrywa sobie czasem na gitarze i z chrypką a la Chris Rea z „The Road to Hell” sławi Jelenią Górę. Tych elementów na niedzielnym placu Ratuszowym w stolicy Karkonoszy nie ma. Zresztą nie tylko na niedzielnym. Jeśli na placu Ratuszowym zorganizowanych imprez brak, żyje on swoją nudnawą codziennością. Piękną, ale może warto by ją jeszcze bardziej uatrakcyjnić?