Sztuka trudna, epatująca chamstwem i beznadzieją topioną w wszechobecnym zbawiennym alkoholu. Uczucie ulgi towarzyszy widzowi po zakończeniu spektaklu: w końcu można opuścić ten wykreowany, ale jakże rzeczywisty świat degrengolady!
Opowieść Kolady o biedzie, samotności, braku perspektyw może się nie podobać, może męczyć i zniechęcać. Jednak spektakl warto zobaczyć ze względu na przemyślaną scenografię Grzegorza Małeckiego, który w małej przestrzeni sceny studyjnej fantastycznie zaaranżował obskurne wnętrze blokowiska (biedne trzypokojowe mieszkanie, zniszczona bohomazami klatka schodowa, przerażająca dwupoziomowa winda).
Wszystkie zamieszczone elementy odzwierciedlają ponury, odrażający nastrój dramatu.
Drugim atutem przedstawienia są dobrze zagrane role głównych bohaterów: tytułowa Merylin Mongoł wykreowana przez Małgorzatę Osiej-Gadzinę zaskakuje swoim nieprzystosowaniem do rzeczywistości, zalęknieniem. Inna (Elwira Hamerska-Kijańska) jest i zabawna i żałosna w swoim uzależnieniu od alkoholu. Duże emocje wzbudza postać Miszy, apatycznego prostaka i pijaka (grana przez Jacka Paruszyńskiego), Aleksiej (Piotr Konieczyński) to uduchowiony wrażliwiec.
Warto zauważyć, że ostatnio nasz teatr zaczął się lubować w sztukach, gdzie czarny pesymizm i alkohol grają pierwsze skrzypce. "Merylin Mongoł", "Honor Samuraja" czy "Wódka z rumem" właśnie takie są. Miejmy nadzieję, że następna sztuka będzie zdecydowanie lżejsza, odrywająca widza od problemów życia codziennego, a nie udręką od której chce się uciec gdzie pieprz rośnie.