Najpierw na scenie pojawiła się ekipa z Węgier, Szilvia Bognar z zespołem muzyków. Zaśpiewali i zagrali doskonałe, inspirowane węgierskimi i bałkańskimi ludowymi rytmami, ale w ciekawej, nowoczesnej aranżacji. Bardzo się spodobali licznie zgromadzonej publiczności.
W przerwie o drodze do wolności opowiadał prowadzący koncerty Arek Włodarski z Muzycznego Radia. Gdy kończył opowieści o wyborach z 4 czerwca 1989 roku na secenę wchodził już kolejny wykonawca.
Po węgierskim folku na scenie zrobiło się nastrojowo i poetycko. Na krześle przysiadł człowiek legenda w krajach naszych sąsiadów z południa, Czechów i Słowaków, Jaroslav Hutka. Człowiek, którego kompozycje i teksty do znanych melodii słuchano i śpiewano w całej Czechosłowacji. Jednocześnie był ścigany za obrazę głowy państwa, narodu, rasy i przekonań. W połowie lat 70, po wyborze Gustawa Husaka na prezydenta Czechosłowacji, ogłoszono amnestię i zaniechano prawnego ścigania Hutki. Niektórzy próbowali nawet podśpiewywać z bardem, jednak teksty nie były łatwe, a znajomość czeszczyzny nie jest, a szkoda, u nas powszechna.
Gdy oklaski pożegnały Jaroslava Hutkę, przed sceną zaczął się zbierać tłum oczekujący na gwiazdę, wieczoru, punkrockowy Strachy na Lachy z Krzysztofem Grabażem Grabowskim. Emergetyczne, mocne granie, dobre teksty to znak rozpoznawczy zespołu. Z piosenki na piosenkę robiło się na Rynku coraz goręcej. Gdy po godzinie grania, zespół został wywołany do bisów zabrzmiała wyklaskana Piła Tango. W tym czasie kilku podpitych słuchaczy usiłowało dotrzeć do artystów. Jednemu w końcu się udało przeskoczyć przez ogrodzenie. Ochrona wkroczyła do akcji jak bodygardzi prezydenta. Chłopak obezwładniony wylądował na bruku. Grabaż powiedział wtedy, że nie dokończy bisów i schodzi ze sceny, bo w dniu świętowania wolności nie może patrzeć na takie sceny. Na sam koniec doskonałych koncertów był to bardzo niemiły zgrzyt. Chłopak został w końcu uwolniony, gdy część krewkich młodzieńców zaczęła się szarpać z ochroniarzami.