Alzacja nie jest do końca trafnym porównaniem z naszym pograniczem. Bo Alzatczycy to tacy sfrancuziali Germanowie, którzy mają swój alzasisch, dialekt będący mieszanką języków francuskiego i niemieckiego. Pieszczony przez alzackich patriotów, a ostatnio coraz częściej na fali mody na pielęgnowanie takich lingwistycznych rarytasów – doceniony i hołubiony przez większość Alzatczyków.
W 1990 roku Francuzi zachłystywali się nie tyle samą Polską, co zjawiskiem odesłania komuny do lamusa historii. Ich zachwyt był tyle entuzjastyczny, co krótkotrwały. Poczuli zbawczą misję, że jak nam pokażą, jak to jest u nich, to my przejmiemy to na polski grunt. I będzie świetnie. Pokazali i o nadwiślańskim kraju zapomnieli nadal kojarząc go głównie z Papieżem, Wałęsą oraz pijaństwem.
Dziś jesteśmy w Unii Europejskiej. Ludzie, którzy ledwo raczkowali, kiedy ja zwiedzałem alzackie browary i delektowałem się ichnią choucroutte (rodzaj bigosu, ale nasz lepszy), dziś są pełnoletni. Mamy fundusze unijne, dwanaście gwiazdek iluminuje nam drogę ku świetlanej przyszłości. Nie musimy – jak wtedy – jeździć po wizy do konsulatów i ambasad.
Jedno się tylko niewiele zmieniło: nie mówimy dalej po niemiecku. I to niezależnie od tego, czy stosunki są akurat ocieplone, czy wieje od nich lodowatymi oddechami Lecha Kaczyńskiego oraz Angeli Merkel.
Powiedzenie: jeśli chcesz dobrze poznać wroga, musisz biegle nauczyć się jego języka, straciło na aktualności. Zresztą nawet wówczas, kiedy Niemcy wrogiem naszych byli, niespecjalnie sprawdzało się w praktyce. A Polacy wojenne zaszłości przekazują z pokolenia na pokolenie. Wskutek tego ci, którzy wojny nawet nie widzieli, pałają do sąsiadów zza Odry i Nysy – pisząc delikatnie – uprzedzeniem, a ostrzej – nienawiścią. Podświadomie drażni ich mowa Goethego i automatycznie blokują się nie chcąc jej poznawać.
– Wer den Dichter will verstehen, muss in Dichters Lande gehen – napisał wspomniany. – Kto chce zrozumieć poetę, musi iść do kraju poetów. Dlatego twierdzę, że nic tak nie zbliża ludzi jak poznanie ich języka oraz doświadczenia z rzeczywistości przeżywanej właśnie dzięki tej znajomości.
Niestety, wpisuję się w grono tych, którzy z niemieckim radzą sobie kiepsko. Tyle że nie z racji uprzedzeń lub nienawiści. Liznąłem nieco niemczyzny w podstawówce i na tym się skończyło. Teraz sam i z własnej woli nadrabiam zaległości, choć – podobno – im umysł starszy, tym języki chłonie gorzej.
Polakom do Germanów daleko, ale i punktów zbieżnych z dziejami Alzacji sporo jest. Choćby wspomniana wojna i fakt, że i mieszkańców Strasburga bardzo długo trzeba było przekonywać, żeby po 1945 roku polubili sąsiadów, którzy mieszkają dwa kilometry od centrum miasta, za granicznym mostem nad Renem. Do dziś na widok Niemców raczej entuzjazmem nie pałają. Ale ich język znają.
Nasze ziemie z Niemcami łączy pewna, nie do końca dosłowna, historyczna ciągłość trwania oraz bliskość granicy. Świeradów, dawny Bad Filinsberg, ze względu na inwazję kuracjuszy zza Odry i Nysy, stał się miastem szyldowo dwujęzycznym. Ekonomia robi swoje a lud – chcąc nie chcąc – niemieckim włada i to niezależnie od emocji, przeszłości oraz politycznych zapatrywań. Czy to samo czeka Jelenią Górę? Pewnie tak. Dlatego nawet po 18 latach wciąż warto skorzystać z tej alzackiej lekcji.