Niektóre grupy społeczne w swój zawód mają wpisane ryzyko niepodobania się. Taka na przykład – policja, a wcześniej: Milicja Obywatelska. O ile jednak za PRL funkcjonariuszy opinia społeczna tępiła za reżimową spolegliwość z partią rządzącą (głównie tyczyło to Służby Bezpieczeństwa, rzadziej – milicjantów prostych), o tyle w naszych czasach – policjanci są na cenzurowanym za to, że są.
Przekonałem się o tym po komentarzach tej części odwiedzających nasz portal, którzy w sobotnim wypadku dopatrywali się wszystkiego, tylko nie choćby cienia współczucia dla poszkodowanych w zdarzeniu. Można te wypowiedzi zawrzeć w jednej: dobrze tak draniom, że się rozwalili. I dodać do tego całe wiadro językowych pomyj, które – na szczęście dla Państwa – przeczytałem tylko ja oraz nieszczęśliwi autorzy. Może zakapturzone i pryszczate wyrostki, które – niestety – poznały litery i nauczyły się korzystać z komputera? Za nie swoje pieniądze zresztą.
Kiedy dwa tygodnie temu nie zostawiłem suchej nitki na Teatrze Jeleniogórskim za „Klątwę”, podobne wiaderko z pomyjami ze słownika wulgaryzmów wylało się na mnie. Cóż, przebolałem, bo w ryzyko mojego zawodu jest taki prysznic wpisany.
Jednak dziś, gdy na Jelonce piszemy, że nowa premiera, „Podróż poślubna” jest całkiem udana i warto do teatru się przejść, pozytywnych reakcji – jak na lekarstwo. Widać, że jak coś dobre, to nie budzi żadnych emocji. Nawet u zaciekłych obrońców sceny jeleniogórskiej w postaci byłego radnego, ekskandydata na prezydenta i obecnego pana prezesa Wspólnego Miasta. Widać w spółce „Wodnik” grają ciekawsze przedstawienia…
Gdy piszemy o wspaniałych mikołajkach sportowych zorganizowanych przez II Liceum Ogólnokształcące im. Norwida, nie pojawia się żaden negatywny komentarz ze strony „żeromskiej” konkurencji. Ale wystarczy, że na portalu pojawią się widoki z wieży I LO im. Żeromskiego, to odzywają się zaciekłe głosy, że „Żerom” jest be… Pisząc delikatnie.
Za PRL podawało się tylko same dobre wiadomości. Złe – nie były dopuszczane, no chyba że na tamten świat przeniósł się jakiś sekretarz generalny KPZR (dla niewtajemniczonych: Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego). Z czego zresztą naród za bardzo się nie smucił... Teraz cenzury na wieści nie ma. Za to są pretensje, że za mało informacji pozytywnych. A jeśli coś pozytywnego się pojawi, to też źle. Chyba że chodzi o lodowisko w Parku Zdrojowym: sztandarową inwestycję pana prezydenta. Wtedy jest krótki entuzjazm, który za chwilę przerodzi się w psioczenie, bo ktoś łyżwą rąbnie w lód i rozwali rurkę z płynem chłodzącym.
W latach Polski Ludowej cieszyła rzecz najmniejsza: wystane w kolejce 100 gram masła, buty cudem kupione spod lady, szampan Saviestskoje Igristvo, który rzucili do „Ronda” przed sylwestrem (butelka na klienta, nie więcej). Pomarańcze, czekolada czekoladopodobna i pięć orzechów włoskich w paczce od Dziadka Mroza, takiej z siateczki po ziemniakach. Ościsty karp, którego zdobycie przypłaciliśmy grypą po odstaniu swojego przez kilka godzin w kolejce przed furmanką na 1 Maja. Wyliczać można by długo.
Czasy były głupie, absurdalne i bez sensu. Ale dziś – kiedy w sklepach półki się uginają i dobrobyt niektórzy mają na wyciągnięcie ręki – jakoś pozytywne myślenie jest deficytowe jak za PRL – schabowe I klasy na kartki. Szkoda, że najczęściej dzieje się tak u ludzi młodych, którym „uroków” PRL nie dane było poznać.
Starsi coraz częściej – z nieukrywanym rozżaleniem – mówią: za komuny tego nie było. Obyśmy przynajmniej w świątecznym czasie zmienili nieco tory naszego rozumowania.
PS.
A co literówek, cóż – zdarzają się, zwłaszcza jeśli zbytnie zaufanie pokładamy w samosprawdzaczach pisowni edytora Word... Nie przeczę, że nie przeczytałem uważnie przed publikacją. Przepraszam.