Fajerwerki w połączeniu z alkoholem i głupotą to iście wybuchowa mieszanka. Przed takim zachowaniem przestrzegają policjanci, strażnicy miejscy i lekarze. Czy dla pracowników pogotowia ratunkowego zbliżający się sylwestrowo-noworoczny okres będzie czasem gorącym? Odpukać w niemalowane.
Na nic zdają się liczne apele i surowe przepisy. Zgodnie z rozporządzeniem wojewody dolnośląskiego fajerwerków nie można odpalać w miejscach publicznych. Ale w sklepach środków pirotechnicznych nie brakuje. Petardy i fajerwerki sprzedawane są zarówno w hipermarketach jak i na straganach. Nie kosztują dużo. Małą petardę można kupić już za kilka złotych. Wyrzutnia komet kosztuje 20 złotych.
Choć zakazana jest ich sprzedaż nieletnim, to właśnie dzieci i młodzież są najczęstszymi klientami „wybuchowych” stoisk. – Jeśli są pod opieką dorosłych, nie możemy odmówić sprzedaży – usłyszeliśmy w jednym ze sklepów, w którym dostępne są fajerwerki. <br>
Młodym ludziom petardy kupują najczęściej rodzice lub znajomi. Zdarza się, że proszą o to przypadkowo spotkanych ludzi. I nie kupują pojedynczych sztuk, ale całe zestawy, nierzadko zostawiając w sklepie nawet 100 złotych.
Amatorów wystrzałowej zabawy o rozwagę proszą posiadacze psów. – Zwierzęta po prostu boją się takich hałasów. Sylwestrowa noc bywa dla nich gehenną – mówi Eugeniusz Ragiel, kierownik schroniska dla małych zwierząt w Jeleniej Górze.
Strażnicy miejscy kontrolują stoiska i sklepy, gdzie sprzedawane są fajerwerki. Za łamanie przepisów handlowcy są najczęściej karani mandatami (do 500 zł). Rzadko stosuje się poważniejsze sankcje, czyli całkowity zakaz sprzedaży środków pirotechnicznych i skierowanie sprawy do sądu. Ten może orzec o ograniczeniu albo pozbawieniu wolności do dwóch lat wobec osób, które nie podporządkowały się rozporządzeniu wojewody.