Caspar Schwenckfeldt, o którym mowa, urodził się w 1563 roku w Gryfowie Śląskim, kiedy miasto to należało do Schaffgotschów. Studiował w Bazylei, a w 1587 roku w swojej rodzinnej miejscowości objął funkcję lekarza miejskiego. W 1593 roku podobne stanowisko objął w Jeleniej Górze, a przede wszystkim w Uzdrowisku Cieplice, należącym wówczas również do Schaffgotschów. Pełnił także funkcję nadwornego lekarza barona Krzysztofa Schaffgotscha i jego rodziny.
Caspar Schwenckfeldt miał rozliczne zainteresowania nie tylko medyczne ale i przyrodnicze. Zawsze dokładnie poznawał okolice miejscowości, w których przyszło mu mieszkać i pracować. Miał bogate zbiory przyrodnicze (zielniki i okazy mineralogiczne). Miejscowe surowce (rośliny i zwierzęta) starał się wykorzystywać do sporządzania leków na rozliczne dolegliwości i choroby.
W czasie swoich wędrówek po górach i lasach spotykał wielu ludzi, autochtonów, od których starał się pozyskiwać wiedzę na temat nie tylko miejscowej flory i fauny, ale także o ludowym leczeniu przez samych mieszkańców lub znachorów, których wówczas nie brakowało. Pisał też o wodach leczniczych i ówczesnych medykamentach. Swoje spostrzeżenia i uzyskane wiadomości skrupulatnie notował i dzięki temu spisywał je w swoich dziełach.
Dla Śląska ważne są, m.in.: Theriotropheum Silesiae, in quo animalium hoc est, quadrupedum, reptilium, avium, piscum, insectorum natura, vis et usus sex libris perstringutur, Lignicii 1603 oraz Hirschbergischen Warmen Bades in Silesien unter dem Riesen Gebirge gelegen Kurze und einfältige Beschreibung, Görlitz 1607.
W pierwszym z nich ujął 98 zapisów na temat zwierząt na Śląsku, ich zwyczajach, zabobonach z nimi związanych oraz przykłady różnych schorzeń, które miejscowa ludność i uzdrowiciele leczyli przy pomocy zwierząt i wszystkiego, co się z nimi wiązało.
Wg autochtonów zamieszkujących Pogórze Sudeckie i Sudety, wiele żyjących tam zwierząt wydzielało i posiadało toksyczne jady, a ich ciała były również trujące. Należały do nich: ropuchy, pająki, jaszczurki, salamandry i liczne owady. Toksyczne były też, m.in.: mózg królika, ogon jelenia w czasie godów, a nawet oddech kuny leśnej. Stworzenia te, a przynajmniej niektóre z nich, miały specyficzny sposób polowania i odżywiania się, np.: pająki miały zjadać kurze jaja, a lelek żywił się mlekiem krów, ssąc dziobem mleko z ich wymion.
Nie ma stuprocentowej pewności, czy Schwenckfeldt opisując te "mądrości ludowe" wierzył w nie, czy też nie. Nie miał zapewne całkowitej pewności, czy informacje te odrzucić, czy brać je poważnie pod uwagę. Na wszelki wypadek spisał wszystko co udało mu się usłyszeć podczas swoich wędrówek. W swoim dziele umieścił też sporo wierzeń ludowych nt. zwyczajów i wyglądu zwierząt, które przepowiadały przyszłość. Na przykład gdy świnie taplały sie w błocie wróżyło to złą deszczową pogodę. Jeśli gęsi miały gęstsze upierzenie wróżyło to srogą zimę. Gdy w okolicy pojawił się krzyżodziub lub jemiołuszka wróżyło to głód i zarazę, a liczba kuknięć kukułki wieszczyła. ile lat będzie żył człowiek, który tego słuchał.
Schwenckfeldt na swojej drodze spotykał także znachorów i wszystko wiedzące stare kobiety, posiadające, wg nich umiejętność leczenia. Opisał aż 53 przykłady schorzeń i sposobów ich leczenia przez lokalnych uzdrowicieli. Epilepsję leczono np. popiołem ze spalonych srok lub młodych kruków. Na zaburzenia umysłowe stosowano mięso czarnej kury. Jej krew nadawała się na leczenie pryszczy i piegów. Wzrok leczono za pomocą tłuszczu ze żmii, którym pocierano powieki. Zaburzenia laktacji u kobiet usuwano za pomocą wywaru z odchodów czyżyka, a aby usunąć ość, która utkwiła w przełyku, stosowano odchody domowego kota. Wszystko to dzisiaj wydaje się nam dość obrzydliwe i nieskuteczne. Wydawałoby się, że Caspar Schwenckfeldt pisząc o tych wszystkich metodach leczenia, jako człowiek wykształcony, traktował je jako przykłady ciemnoty i zabobonów. Ale pamiętajmy, że w XVI wieku było trochę inaczej niż dzisiaj i część opisanych przez niego "chłopskich metod", a przynajmniej ich elementy sam stosował, o czym świadczą jego recepty na lekarstwa opisane w drugim dziele dotyczącym Uzdrowiska Cieplice.
Czytamy tam bowiem, że balsam na udar można sporządzić, m.in. z oleju z gałki muszkatołowej i piżma rozpuszczonego w wodzie konwaliowej. Krem na paraliż składał się, m.in. ze stroju bobrowego, tłuszczu z kota i olejku z wilczomlecza. Na biegunkę najlepsze były gotowane skowronki, dzikie gołębie lub młodziutkie zające. Plaster na rany składał się, m.in. z glinki ormiańskiej, spopielonej sierści zająca i popiołu ze spalonego kreta (!).
Kto chce spróbować, czy te specyfiki działają, może sięgnąć do przepisów pozostawionych przez Caspara Schwenckfeldta, ale dla ostrożności lepiej pozostawić je w spokoju jako ciekawostki historii farmacji i raczej korzystać ze współczesnych leków dostępnych w aptekach.