Tak też jest w Jeleniej Górze. Nie ukrywam, że nasza jelonkowa ekipa sama się do tego przyczynia, bo też narzeka. Ciągle coś nie jest tak. Monitoringu nie ma, miał być, miała przyjść wiosna, dmuchnęła Emma, miał być śnieg na Bieg Piastów – była breja. Tak jest niemal w każdym temacie naszej rzeczywistości.
Cóż, nie jesteśmy od tego, żeby codzienność głaskać i chwalić na każdym kroku. Być może czasami przesadzimy, co wielu Czytelników nam wytyka. Choć też nie do końca słusznie. Tak oto rozpętała się debata wokół tytułu tekstu o zawalonym suficie w Galerii Karkonoskiej. Czytelnicy uważają, że „sufit runął” jest określeniem na wyrost.
Nie jestem do końca przekonany, a na pewno bym tak nie uważał będąc na miejscu poszkodowanych pań, na które ni stąd ni zowąd zwaliło się – sądząc po zdjęciach – co najmniej kilka kilogramów muru…
Ale pretekst to narzekania i niezadowolenia znajdzie się wszędzie, zawsze i wbrew intencjom ludzi, od których stopień nastrojów społecznych w pewnym sensie zależy.
Przypomnę, że za prezydentury Zofii Czernow wszyscy narzekali na beznadziejny stan Domu Dziecka przy ulicy Długiej. Kiedy ówcześni samorządowcy zdecydowali o jego remoncie i zrobili z gmachu perełkę, nie wywołali bynajmniej entuzjazmu wcześniej niezadowolonych. Podniosło się bowiem larum, że remont był bez sensu, za drogi i w ogóle zupełnie nieprzemyślany. Już lepsza waląca się ruina…
Z kolei za czasów królowania Jóżefa Kusiaka dyżurnym kłopotem jeleniogórzan był brak hipermarketów. Ileż to dziennikarze nastukali się o tym w klawiaturę, ileż kilometrów nasi krajanie przejeździli na megazakupy do Goerlitz! Kiedy markety zaczęły powstawać, Józef Kusiak, który się do tego był znacznie przyczynił, popadł w niełaskę jeleniogórzan. Ci zaczęli szefowi miasta wytykać, że marketów jest za dużo, zabijają małą przedsiębiorczość i w ogóle są bez sensu. Niepotrzebnie ułatwiał ich budowanie.
Marek Obrębalski z kolei do serca wziął sobie brak lodowiska. Rzeczywiście: podczas zimy 2005/2006, która wyjątkowo długo dawała w kość jeleniogórzanom, zarzucali oni władzom, że w takim mieście jak stolica Karkonoszy nie ma porządnej ślizgawki. Gdy tylko prezydent Obrębalski zasiadł w fotelu w ratuszu, zimy – jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – zaczęły region omijać szerokim łukiem. Ale idea lodowiska pozostała jako wyborcza obietnica szefa miasta. Spełniona zresztą i to prawie dwukrotnie, bo lodowisk ci u nas dostatek. Nie było żadnego – są dwa. I ludzie, którzy bardzo ślizgawki chcieli, teraz mówią, że to zbytek i są pilniejsze sprawy niż kręcenie ósemek choćby i na plastykowym lodzie.
W tej sytuacji naprawdę przekonuję się, że stanowisko szefa miasta to ciężki kawałek chleba. Żadnemu prezydentowi w ciągu minionych 10 lat nie udało się spowodować powszechnego zadowolenia swoich „podwładnych”, a przecież to ich interesem powinni się włodarze kierować, jako że mandat władzy pochodzi właśnie z woli narodu.
A w najgorszej sytuacji są właśnie samorządowcy. Im nie wypada wytknąć wyborcom wprost, że sami nie wiedzą, czego chcą. Bo obrażą się i zamiast krzyżyka na karcie wyborczej, pokażą kandydatom figę. Ale też władze muszą sobie ponarzekać, bo to przecież wspólna cecha wszystkich Polaków.
Dlatego utyskują na poprzednie ekipy, obarczając je winą za to, że ludzie narzekają. Bo przecież zawsze rządzić można było lepiej. Nic zatem dziwnego, że przez ostatnie lata Jelenia Góra raczej nie posunęła się w rozwoju, a przynajmniej nie poprawiły się w mieście nastroje społeczne, skoro żadna z ratuszowych drużyn nie rządziła dobrze.