Tomcio Paluch, chłopczyk nie większy od kciuka, to bajkowy archetyp wywodzący się z legend z Wysp Brytyjskich. Pojawił się w baśni Francuza Charles’a Perrault’a, a także w twórczości słynnych niemieckich braci Grimm. Postać - choć niewielka wzrostem - w bajkach zawsze jest wielkiego serca i sprytu, dzięki czemu ratuje pozostałych – silnych i sprawnych bohaterów – z różnych opresji.
Lidia Lisowicz, aktorka ZTA i reżyserka zarazem, postanowiła wziąć na warsztat wersję bajki pióra Jerzego Zaborowskiego. Tu tytułowy bohater (Bogna von Woedtke) trafia na wyspę, gdzie rządzi groźny zbój Madej (Sławomir Mozolewski). Tomcio dostaje się do zamku, gdzie spotyka Śpiącą Królewnę (Lidia Lisowicz). Budzi ją dzięki salwie całusów publiczności.
Następnie – kiedy Zbój Madej porwie piękność – dzielny Tomcio Paluszek ratuje księżniczkę z pomocą kilku forteli kładąc przy tym na łopatki potężnego rozbójnika. W bajce – jak to w bajce: wszystko dobrze się kończy i nawet zły rozbójnik postanawia naprawić swoje błędy i stać się dobrym człowiekiem.
Mali (i starsi) widzowie nie są przy tym jedynie biernymi oglądaczami. Poprzez umiejętną konstrukcję dialogów i akcję sztuki aktywnie w niej uczestniczą. A to budzą królewnę całusami na odległość, a to pomagają (lub nie) Madejowi zlokalizować Tomcia Paluszka, który ukrył się w dziupli. To wszystko przy bajkowej scenografii Lewana Mantidze. Wiedząc, że będzie to przedstawienie wędrowne, scenograf ograniczył się do ruchomej konstrukcji opartej na kręgu, którego wnętrze staje się a to wnętrzem zamku, a to groty, a to lasem, a to morzem.
W spektaklu „gra” także muzyka: dzieło utalentowanej w tym kierunku Bogny von Woedkte, która skomponowała łatwo wpadające w ucho piosenki, przeplatane w sztuce rymowanym tekstem. Podziwu godny jest początek, kiedy wspomniana aktorka wydobywa dźwięki z dwóch… butelek.
Aktorzy „czują” młodego widza, który teatralną rzeczywistość odbiera inaczej niż dorosły. Dzieci utożsamiają się z lalkami animowanymi i kreowanymi przez Bognę von Woedtke i Lidię Lisowicz. Czują też respekt, jeśli nie strach, przed potężnym Sławomirem Mozolewskim, który – w groźnej masce – świetnie czuje się w roli złego Zbója Madeja. Jest tak sugestywny, że co bardziej strachliwi widzowie reagują na jego widok płaczem. Co prawda szybko okazuje się, że nie taki zbój straszny, jak go malują, ale – efekt jest.
Przedstawienie powstawało w warunkach dalekich od komfortu pracy. Dusznej i ciasnej sali MDK „Muflon”, gdzie ZTA gościnnie wystawił premierę, nawet nie ma co porównywać do tej, która właśnie jest w remoncie. Jednak dowód to też i na to, że teatr może istnieć wszędzie, gdzie jest aktor i choćby jeden widz. Dziś oglądających było więcej niż przygotowano miejsc. Na „Tomcia Paluszka” przyszli rodzice z małymi dziećmi. Nie było „krawaciarzy”, którzy często tylko po to, aby się pokazać, bywają na premierach teatru dla dorosłych. Dobrze to wróży najnowszej, „partyzanckiej” produkcji Zdrojowego Teatru Animacji. Wkrótce sztuka będzie grana cyklicznie w jeleniogórskich przedszkolach.