Co znajdowało się na tym gruncie w wieku XVI, kiedy trakt wytyczono? Zapewne nic wielkiego. Teren zwał się Schildauer Vorstadt, czyli Przedmieściem Wojanowskim i prowadził ku ścisłemu centrum dawnej Jeleniej Góry. Można się domyślać, że były tam drewniane zabudowania i tereny zielone.
Dopiero w czasach baroku, kiedy to jeleniogórscy magnaci zaczęli bogacić się na handlu płótnem, ulica zaczęła nabierać wielkomiejskiego charakteru.
<B>Od baroku do baru<B>
Wspomniana kamieniczka jest jednym z najstarszych zachowanych tego typu obiektów w stolicy Karkonoszy. Powstała na skarpie wzgórza, na którego szczycie wytyczono cały trakt w XVIII wieku.
Była w niej rezydencja dawnych mieszczan. Ówcześni lokatorzy, którzy z tylnej części budynku mogli podziwiać wspaniałą panoramę na góry Kaczawskie, a z frontowej – na Karkonosze, zapewne nie domyślali się, że ponad dwieście lat później z jednej strony wyrośnie blokowisko, a widok na najwyższe pasmo Sudetów zostanie przysłonięty innymi budynkami.
Tym bardziej nie mogli się domyślać, że na piętrach w późniejszych czasach ktoś założy hotel.
Na początku lat 90. XX stulecia, rozsypujący się budynek podźwignięto niemal z ruiny, ponieważ przez kilkadziesiąt lat, jak większość obiektów na 1 Maja nie był remontowany.
Przyziemie od początku mogło być przeznaczone na działalność gastronomiczną. Kto wie, czy nie istniał tam kiedyś zajazd dla podróżnych przybywających do miasta?
Dzisiejszy hotel nosi nazwę „Jelonek”. Być może ze względu na skojarzenie z faktem, że niemal do końca lat 80. ubiegłego wieku istniał tam dość obskurny bar, który nosił to samo miano. Typowy owoc gastronomii lat Polski Ludowej: blaty, przy których konsumowano na stojąco, nieliczne stoliki. A nad ladą olbrzymi jadłospis z daniami, których nazwy tworzono za pomocą liter wkładanych w plastikowe dziurki. I charakterystyczny odór cynaderek drażniący nozdrza z mieszczącej się na zapleczu garkuchni.
Teraz, kiedy mieści się tam pizzeria amerykańskiej sieci, zapachy wydają się całkiem sympatyczne, choć pizza niewiele ma wspólnego z włoskim oryginałem.
Inaczej – choć nie wiadomo, czy lepiej – pachniało tam za niemieckich czasów, kiedy kamieniczka znajdowała się przy Banhofstrasse (ulicy Dworcowej) oraz Hindenburgstrasse (ulicy Hindenburga). Feldmarszałek Rzeszy patronował traktowi do 1945 roku, a dworzec – do 1933. Jak widać na fotografii wykonanej w roku 1935, w przyziemiu kamienicy znajdował się sklep mięsny. Sądząc po dzisiejszym rozmiarze wnętrza, był spory.
Jak w wielu niemieckich podobnych sklepach, był tam również wyszynk na wzór dzisiejszych fast foodów. Na miejscu można było zamówić sałatki i wyroby garmażeryjne, zjeść i popić kuflem niezłego piwa.
<B>Na dachach „Trzech Gór” <B>
Kiedy w latach 30. ubiegłego wieku wyszło się z tego sklepu tylko po lekkiej przekąsce, gastronomiczne zaległości można było nadrobić niemal naprzeciwko, parę kroków dalej. A po posiłku nieźle się zabawić.
Gdzie? W hotelu „Drei Berge” („Trzy Góry”), turystycznym molochu z klasą. Jednej z największych tego typu placówek w regionie.
– Najpiękniejsze ogrody dachowe we Wschodnich Niemczech! – tak reklamowano zagospodarowanie dachów w pobliskim zespole budynków. I nie chodziło bynajmniej o Niemiecką Republikę Demokratyczną, tylko o ówczesną Jelenią Górę. Rzeczywiście: oglądany na jednym ze zdjęć widok niemal zapiera dech w piersiach.
Niemieccy projektanci zagospodarowali niemal każdy fragment hotelowego dachu. Wchodzimy po dachowych schodach, aby w atmosferze sielanki, usiąść pod parasolami, przy stolikach – i to na kilku poziomach – napić się lemoniady, kawy lub piwa.
Wszystko to przy dźwiękach orkiestry, która – również na dachu – przygrywała z muszli koncertowej.
Wieczorem schodzimy na kolację do olbrzymiej sali restauracji „Drei Berge”. Obowiązkowo zamawiamy zupę winną, podobno specjalność zakładu, golonkę z pieczonymi ziemniakami, filety w maderze.
Alkohole w każdym gatunku: znając gusta ówczesnych mieszkańców, króluje tradycyjny sznaps, a bardziej wyrafinowane podniebienia raczą się stonsdorferem, wyrabianą w ówczesnej Jeleniej Górze ziołową wódką.
Gości rozgrzewają też występy kabaretowe, varietés. Czasami kameralnie i klimatycznie przygrywa orkiestra. Czasami zagra pianista.
Rozochoceni i najedzeni kontynuujemy wieczór w hotelowym kasynie. Tam rekiny hazardu, w atmosferze elegancji, obstawiają fortuny, grając – na przykład – w ruletę.
Pełni wrażeń udajemy się do któregoś z kilkudziesięciu hotelowych pokojów o różnym standardzie: są apartamenty z łazienkami (i gorącą wodą), ale i są pokoje tylko ze skromną umywalką.
<B>Powrót do „Europy” <B>
Kiedy przeniesiemy się do czasów po roku 1945, w miejscu „Drei Berge”, zamiast „Trzech Gór”, zastaniemy hotel „Europa”. Zgodnie z duchem socjalizmu, kasyno zlikwidowano. Nikomu nie przyszło też do głowy, że można bawić się na dachu.
Hotel, choć zachował trzygwiazdkowy standard zaczął podupadać i po pewnym czasie podzielono go na część, która miała o jedną gwiazdkę mniej.
Nazwa – choć mogła się skojarzyć z wrogą wówczas Europą Zachodnią – jak się okazało, źle się nie kojarzyła. Zdarzało się jednak, że mieszkańcy mówili o placówce „Europejski”.
Przyhotelowa restauracja, także „Europa” pozostała jedną z lepszych w mieście, ale też traciła na jakości, zarówno z powodu zmieniającej się klienteli, jak obiektywnych trudności w zaopatrzeniu. Zmieniono wystrój sali. Trafiły do niej pretensjonalne zbroje rycerskie, o które podobno obijali się bardziej napici amatorzy popularnych wówczas dancingów, zwanych także potańcówkami. Gościom wciąż przygrywała orkiestra, którą stopniowo wypierała tak zwana muzyka mechaniczna.
Kulinarnym szczytem, trudno osiągalnym w innych lokalach, był w „Europie” całkiem niezły, nadziewany masłem, kotlet de volaille z prawdziwego kurczaka, a nie wyrobów kurczakopodobnych. Przy ważniejszych okazjach rzucano piwo, nawet niedostępne gdzie indziej czeskie marki. W „Europie” bawili się na studniówkach maturzyści (jeszcze to czynią, choć już rzadziej).
Ale kompleks trzyma się mocno. Tam gdzie było kasyno, jest księgarnia. A w jej dawnej części urządzono w 1998 roku restaurację Mac Donalds’a. Kolejny przyczółek amerykanizacji gastronomii w stolicy Karkonoszy.
Dachy zostały kompletnie zaniedbane. O niegdysiejszych, najpiękniejszych dachowych ogrodach zapomniano. Dawną świetność przypominają tylko zardzewiałe schody prowadzące na różne poziomy tarasów.
<B>Przygoda z fotografią <B>
Próby czasu nie wytrzymał sklep fotograficzny, który mieścił się niemal naprzeciwko hotelu „Drei Berge” (a później Europy). Goście i jeleniogórzanie mogli wówczas uwieczniać piękno miasta na zakupionych tam aparatach i materiałach fotograficznych. W sklepie Foto Heintzel można było kupić sprzęt ciemniowy i chemikalia. Wszystko renomowanej do dziś firmy „Agfa”, której reklamowe tabliczki widać na fotografii z 1935 roku.
Sklep przetrwał odejście z Jeleniej Góry Niemców 10 lat później. Za PRL mieściła się w nim popularna Fotooptyka, znana amatorom fotografii z długich kolejek po deficytowe, radzieckie Zenity (lustrzane aparaty fotograficzne). Towarem dostępnym cały czas i w każdej ilości były bajki dla dzieci na przezroczach, wyświetlane na rzutnikach, których z reguły w asortymencie brakowało.
Placówka, o wystroju prawie niezmienionym od niemieckiej epoki (meble z zachowanymi ladami i zabytkowe półki), uchowała się do przełomu lat 80. i 90 ubiegłego wieku.
Wówczas będącą w fatalnym stanie kamienicę zaczęto remontować i sklep fotograficzny przeniesiono do domu towarowego, odległego o około dwustu metrów od tego miejsca. Co stało się z meblami? Niewiadomo.
<B>Uderzenie w handel <B>
Kto wie o losach secesyjnego wystroju meblowego wspomnianego domu towarowego, największej do dziś (nie licząc hipermarketów) placówki handlowej w Jeleniej Górze? Znany ze wspaniałego portalu zdobionego płaskorzeźbą statku imponujący gmach oddano do użytku w roku 1904.
Na pomysł wykorzystania skarpy przy wzgórzu z ulicą wpadli architekci zatrudnieni przez firmę kupiecką Schullera. Wykorzystali różnicę wysokości terenu i uzupełnili ją potężnym gmachem z czterema podziemnymi piętrami handlowymi i czterema kondygnacjami nadziemnymi.
Całość zwieńczona wieżyczkami bardziej przypomina pałac niż sklep.
Kronikarze nie podają, czy otwarciu tego molocha towarzyszył szturm, podobny do tego, jaki w lipcu 2000 roku przepuścili jeleniogórzanie na pierwszy w stolicy Karkonoszy hipermarket.
Choć wiadomo na pewno, że 24 lutego cztery lata później spore zainteresowanie było otwarciem podwojów Galerii Karkonoskiej, która zadomowiła się we wnętrzach popularnego, byłego Państwowego Domu Towarowego, znajdującego się w powojennych latach w tym samym secesyjnym gmachu przy ulicy 1 Maja.
W tamtych czasach przeżywał podobne do innych placówek handlowych mniej lub bardziej przejściowe trudności z zaopatrzeniem.
Ale ponieważ w gmachu mieściła się siedziba Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Handlu i Usług, częściej niż gdzie indziej w Pedecie można było kupić produkty deficytowe.
<B>Widok zaskakuje <B>
Część spaceru po popularnej „Majówce”, ale wówczas jeszcze Banhofstrasse, kończymy zatrzymując się w pierwszych latach minionego stulecia blisko narożnika z Poststrasse (Pocztową).
Przeniesieni w niemieckie czasy, stajemy jak wryci, bo zamiast pustki, która dziś wiedzie ku smętnym i zaniedbanym terenom dawnego targowiska „Kiliński”, napotykamy całkiem niebrzydki budynek.
Spełniał on rolę dzisiejszych kiosków, choć znacznie lepiej od nich wyglądał i zachęcał bogatszym asortymentem. Możemy kupić gazety, papierosy, wyroby drogeryjne i alkohole. Świadczy o tym spora reklama wspomnianego już trunku Stonsdorfer, widniejąca na boku parteru. Obiekt został wyburzony jeszcze na początku ubiegłego wieku.
A my czekamy na wolno sunący tramwaj, aby do niego wskoczyć i przenieść się na dalszą część wędrówki.