Człowiek do wszystkiego. Robert Walser
Czasami zastanawiam się, jakie są wyznaczniki wybitnej literatury dla takich zwyczajnych czytelników jak my. Czy, nie kierując się arbitralnymi sądami krytyków, jesteśmy w stanie rozpoznać arcydzieło? Nie wiem, jak dla Państwa, ale dla mnie jednym z symptomów: ‘uwaga! ważny utwór’ jest stan umysłu, który nie pozwala mi przestać myśleć o książce ani przejść do następnej. Tak właśnie jest z „Człowiekiem do wszystkiego”. Niby nic. Joseph Marti zostaje zatrudniony w biurze technicznym, którego właścicielem jest Carl Tobler. Biuro mieści się w prywatnej willi, czyli tym samym rozpoczyna się półroczny pobyt, a w zasadzie służba Martiego u państwa Toblerów. Jesteśmy w Szwajcarii, mniej więcej pod koniec pierwszej dekady dwudziestego wieku, ale światem rządzą te same reguły. Carl Tobler, głowa rodziny, inżynier i pomysłodawca w jednym, choć odwagi mu nie brakuje, to jednak, żeby przetrwać, musi pozyskać kontrahentów, możliwości zbytu i zacząć regulować zobowiązania finansowe. W przeciwnym razie banki, tak jak i dzisiaj, zażądają natychmiastowej spłaty zaciągniętych pożyczek. Jak łatwo się domyślić, biuro powoli acz nieubłaganie zmierza do końca swego istnienia, ale jeszcze przez parę miesięcy jesteśmy gośćmi małżeństwa Toblerów, ich czwórki dzieci, nielicznej służby, przyjaciół domu, mieszkańców wioski. Poznajemy ich z pozycji nowego pracownika, tytułowego człowieka do wszystkiego. Niby asystent w biurze, ale też trochę pomocnik, chwilami domownik, czasami powiernik, z pewnością bystry obserwator. Stara się, jak może, aby być użytecznym dla swojego chlebodawcy, szalonego wynalazcy, niestety nieudacznika w interesach. Jednocześnie rozsupłuje nici wzajemnych relacji rodzinnych i jakby mimochodem trafia w sedno, ujmując istotę stosunków międzyludzkich i formułując zdania natury ogólnej. Wychodzi na to, że mamy do czynienia z prozą psychologiczną. Ale jak to z wielką literaturą bywa: każdy zinterpretuje na swój sposób i coś innego wyda mu się ważniejsze. Że tak może być, świadczy już o tym historia obecności tej książki w naszym obiegu językowym. Pierwsze wydanie z 1972 roku zostało opublikowane pod tytułem „Willa Pod Gwiazdą Wieczorną”. Pięćdziesiąt lat później wydawca jednak zbliżył się bardziej do tytułu nadanego przez autora. Mam podobne wątpliwości, co jest ważniejsze: główny bohater czy jego otoczenie? Niezmienna za to pozostaje wyobraźnia pisarska, przenikliwość, które tak pięknie poddają się walserowskiemu liryzmowi i ciepłej, nieszkodliwej ironii, w zgodzie ze słowami, które kiedyś skierował w liście do swojej siostry Lisy: „Wszystko trzeba brać od tej pięknej strony. (...) Bóg nienawidzi smutasów”. Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej. (KH)
W szafie. Tereza Semotamová
Hana nie ma dokąd wrócić, ani na czym budować przyszłości. Nie ma swojego miejsca, tuła się po mieszkaniach znajomych i rodziny, czując się piątym kołem u wozu, niewygodnym gościem. Nie jest też gotowa odpowiadać na kolejne pytania o to gdzie mieszka, gdzie pracuje, kiedy będzie przeprowadzka z Niemiec i co u O.? Wyobrażam sobie, że czuje się jak w matni, wiruje wśród wspomnień i snów, które nie dają wytchnienia. W sennych wizjach przetrawiają się jej myśli, obawy, niepokoje, niespełnione plany. Chce uciec od tych wszystkich znaków zapytania. Zamieszkuje w szafie. Zaczyna od nowa, jak w brzuchu mamy. Organizuje sobie podstawowe rzeczy, zaczyna nowe znajomości. Żyje tu i teraz, docenia chwilę, chociaż przeszłość i rodzina nie zniknęły. Bycie samej w ciasnej szafie to dla Hany punkt obserwacyjny, nie tylko rozgląda się wokół siebie, patrzy na ludzi, ich zachowania, obrastanie w niepotrzebne rzeczy i sytuacje. Co oczywiste, zastanawia się nad swoim życiem, wyborami, których dokonała, związkami, w które weszła, latami zmarnowanymi z Trupem.
Co istotne, Hana nie prowadziła życia odbiegającego od przeciętnego, trochę artystka, pracująca w bibliotece jest zwyczajną, piękną kobietą. Dla wielu niepoważną, dziecinną, bo kto normalny, kto „dorosły” mieszka w szafie i nie uważa, że to niedorzeczne. Jednak, czy sensem życia jest być „dorosłym” ?
Hana szuka siebie, składa siebie, definiuje swoją postawę wobec mężczyzn. Ja jej życzę powodzenia, każdej Hanie i sobie też. Ta książka przypomniała mi, że w dzieciństwie chowałam się do szafy i dlatego rozumiem poczucie bezpieczeństwa, izolacji, skupienia się na szczególe, jakie daje ta przestrzeń.
Autorka jest Czeszką, dlatego znajdziecie tu słodko-gorzki klimat bez rozdzierania szat, groteskę i dystans do siebie, ale i optymizm.
Książka dostępna w zbiorach Książnicy Karkonoskiej. (JJ)
Marcelino chleb i wino. José María Sánchez-Silva
Marcelino to dziecko wychowane we wspólnocie franciszkanów – mnichów z zakonu żebraczego, którzy w szczególny sposób cenią sobie cnotę ubóstwa. Odziani w brązowe habity braciszkowie, choć usilnie poszukiwali rodziców chłopca, nie odnaleźli ich w żadnej wiosce czy miasteczku. Marcelino jest więc (nieszczególnie cichym) obserwatorem codziennego życia braciszków, które wypełnia modlitwa, praca, pomoc innym oraz ciągła ewangelizacja. Poczciwi zakonnicy z pobłażaniem patrzą na liczne psoty malca i dbają o niego, jak najlepiej potrafią. Mimo ich starań Marcelino, żyjąc w klasztornym świecie, czuje się samotny i zastanawia się nad swoim pochodzeniem. Pewnego dnia udaje się w zakazane miejsce i spotyka Kogoś. Owy Ktoś pozwala przestać mu czuć się samotnym. To właśnie On po raz pierwszy nazywa go Marcelino Chleb i Wino.
Jest to nie tyle powieść, co legenda (jak mówi o niej autor) i to dedykowana do młodego czytelnika. Głównym jej przesłaniem jest to, że Bóg szczególnie miłuje dzieci, również te, które zostały porzucone lub opuszczone przez własnych rodziców.
Wstęp napisany przez braci franciszkanów przypomina, jak wielką popularnością cieszyła się kiedyś adaptacja tej książki. Na jej podstawie powstał również serial animowany dla najmłodszych odbiorców. Ilustracje są czarno-białe, proste, bez nadmiaru szczegółów, dzięki czemu wyróżniają się na tle przejaskrawionych obrazków, jakie współcześnie spotkać można w większości książek dla dzieci. Opowieść przyjemnie się czyta, jest na tyle zajmująca, by być dobrym wstępem do rozmowy z dzieckiem o kwestiach wiary i ofiary Pana Jezusa.
Po książkę oraz jej kontynuację: „Wielka podróż Marcelina” zapraszamy do Biblioteki Dziecięco-Młodzieżowej, do działu z baśniami. (MM)