Parkowa magia
i wstydliwa choroba Marysieńki
Jednym z nich jest na pewno cieplicki park, chluba uzdrowiska, bez którego trudno było w dawnych latach (dziś chyba łatwiej) wyobrazić sobie kurację. Ta wszak nie polegała li tylko na piciu i moczeniu się w wodach termalnych, ale i oddychaniu pełną piersią powietrzem, które niosło za sobą wonie a to kwitnących właśnie drzew, a to łąki, starannie przystrzyżonej i pachnącej słońcem, a to kwiatów posadzonych na szczególnie starannie pielęgnowanych klombach i rabatach.
Pewnie nie o tym pisali pierwsi autorzy opisów uzdrawiania w ciepłych źródłach, lekarze Caspar Hoffman i jego imiennik o nazwisku Schenckfelde. Jeden pochodził z Brandenburgii, drugi – był ciepliczaninem. A swe dzieła napisali w wieku XVI i XVII, jeszcze za nim w cieplickich basenach zanurzała się Królowa Marysieńka, która wraz z dworską świtą w czerwcu 1687 roku zjechała do Warmbrunnu, aby wyleczyć się ze wstydliwej choroby, z łacińska zwaną lues, z dworska i elegancko – chorobą francuską, a po prostu – syfilisem lub kiłą.
Po francusku i angielsku,
czyli wielkie otwarcie
Nie o królewskich przypadłościach zapewne myśleli kuracjusze, którzy niemal dwieście lat później spacerowali po parkowych alejkach. Nie było ich jeszcze za marysieńkowych czasów, przynajmniej jeśli wierzyć zapiskom historycznym, w których pierwsze wzmianki o Kur-Parku (Parku Zdrojowym, a raczej przypałacowym ogrodzie utworzonym za pierwszą rezydencją Schaffgotschów) pojawiają się w 1748 roku. Wtedy do ogrodów, urządzonych w modnym stylu francuskim, wstęp mieli tylko członkowie hrabiowskiej rodziny…
90 lat później, wraz ze zmieniającą się modą, tereny zostały przebudowane na styl angielski. Później też hrabiowie, władcy ziemi jeleniogórskiej, w tym uzdrowiska, okazali się jeszcze bardziej łaskawi i pozwolili coraz liczniejszym rzeszom pacjentów zdrojowych na romantyczne parkowe przechadzki…
Kurort otwierał się coraz bardziej, a uzdrowiskowe życie towarzystkie kwitło nie tylko w zdobnych i pysznych wnętrzach obiektów sanatoryjnych, choćby najważniejszym w dawnych Cieplicach Domu Zdrojowym, który właśnie stał w parku. Istnieje do dziś, tyle że przebudowany, a jego patronem jest nieznany nikomu bliżej Edward.
Na przełomie wieku XVII i XIX powstaje Galeria w Parku Zdrojowym, później wzniesiono teatr.
Na dawnym zdjęciu z drugiej połowu XIX stulecia widać obydwa gmachy. Ten w tle to właśnie galeria, neoklasycystyczne dzieło wrocławskiego architekta Carla Gottftrieda Geißlera. Przechodnie przypatrują się z uwagą fotografującemu, uzbrojonemu zapewne w potężny aparat na szklane płyty.
Na pierwszym planie – teatr, zaprojektowany przez Alberta Tolberga.
Niezbyt wielki ruch wynika zapewne z pory dnia. Zdjęcie wykonano wczesnym popołudniem, kiedy to kuracjusze i osoby w Cieplicach przebywające, jeszcze nie oddychali pełną piersią zdrojowych rozrywek, z których czerpali dopiero wieczorami.
W Galerii można było nieźle się zabawić i dobrze zjeść. Był salon gier, czytelnia, sala koncertowa, palarnia cygar (nikomu nie przychodziło do głowy, że szlachetny tytoń szkodzi w zdrojowej terapii…), mała sala koncertowa i – rzecz jasna – restauracja.
Sąsiedni teatr aktorów nie zatrudniał. Schaffgotchowie ufundowali go nieco może snobistycznie, bo wypadało, aby w uzdrowisku była taka placówka. Nie była dostępna dla wszystkich. Na początku działalności zapraszano tam na różne spektakle gościnnych zespołów możnych kuracjuszy o szlacheckiej krwi, a i od 1840 roku, kiedy to bramy budynku zostały nieco szerzej otwarte, goście pochodzili raczej ze środowisk elitarnych.
Jeszcze słychać
echa orkiestry
Idąc ku kompleksowi galerii i teatru, połączonych jeszcze w XIX wieku specjalnym łącznikiem, kuracjusze dopiero w latach 30-tych minionego stulecia mijali – wydawać by się mogło – od zawsze tam stojącą muszlę koncertową. Zbudowany z drewna na kamiennej podstawie obiekt zwano Musikpavillon, czyli pawilonem muzycznym.
W sezonie sanatoryjnym koncerty głównie muzyki kameralnej odbywały się tam nie tylko w weekendy. Kuracjuszom przygrywali walce, marsze i polki Straussów i Offenbacha muzycy z towarzystwa koncertowego, którzy rezydowali w pobliskim salonie muzycznym, zbudowanym w latach 20-tych i położonym na skraju parku niemal przy Friedrichstrasse (dziś ulica Cervi).
Niemcy planowali tu budowę większego zespołu koncertowego, ale na planach się skończyło. Wcześniej w tym samym miejscu była siedziba straży miejskiej, a od początku wieku XX – urząd miejski i komenda policji.
Czekali z wyszynkiem
W wolnym od zabiegów czasie kuracjusze chadzali także na długie spacery bliżej cywilizacji: wybierali najdłuższy w Warmbrunnie trakt, łączący Schlossplatz (plac Zamkowy) i Hirschbergerstrasse (ulicę Jeleniogórską), czyli dzisiejszy plac Piastowski oraz jego okolice.
Tędy, odświętnie ubrani, w niedzielę, sunęli na nabożeństwa do ewangelickiego kościoła Zbawiciela zarówno ciepliczanie jak i goście.
Oczekiwał na nich nie tylko pastor, ale i ciepliccy właściciele hoteli, restauracji i skromnych zajazdów, od których w Warmbrunnie roiło się nie tylko w bezpośrednim sąsiedztwie sanatoriów.
I tak w wiosenne, ciepłe popołudnie, w latach 20-tych na gości czeka przed swoim wyszynkiem szef małej gospody ze sklepem spożywczym, znajdującej się gdzieś przy Hermsdorferstrasse (Sobieszowskiej, a dziś Cieplickiej).
Na malutkim ogródku – altanka dla gości, którzy zdecydują się coś zjeść na świeżym powietrzu. Ruch zerowy, ale klienta trzeba jakoś zachęcić. Tym bardziej, że sezon właśnie się zaczyna i pustki w kasie zapełnić by należało…
Oprócz tej tak zwanej małej gastronomii, swoimi urokami kusiły większe obiekty. Hotel Preussische Hof znajdujący się niemal naprzeciwko pałacu Schaffhgotschów. Hotel Stadt London usytuowany na początku placu, własność wziętego architekta cieplickiego Emanuela Waltera.
Goldener Loewe, Goldener Greiff (Złoty Lew, Złoty Gryf) to nazwy innych istniejących w uzdrowisku przybytków gastronomii. Do tego liczne pensjonaty dla kuracjuszy, dla których zabrakło miejsc noclegowych oferowanych przez samo uzdrowisko.
Hydromasaż za Hitlera
Swoją ekspansję uzdrowisko rozpoczęło już w latach 20-tych minionego stulecia. Wówczas zburzono stary basen, kamienice przy Schlossplatz, w których były liczne zakłady rzemieślnicze i rozpoczęto budowę nowoczesnego kompleksu sanatoryjnego. Trwała kilka lat. Już na początku lat 30-tych modernistyczne wnętrza z rewolucyjną, jak na tamte czasy, aparaturą zabiegową (hydromasaże w wannach, kąpiele tlenowe, wirowe i inne) przyjęły pierwszych pacjentów.
Wówczas otwarto trzy nowoczesne baseny wyłożone granitem, o nieckach w kształcie rozet. W każdej z nich była woda z innego źródła i o innej temperaturze (było tak jeszcze w latach 70-tych, już w polskich, cieplickich czasach). W jednym pluskali się panowie, w drugim – panie. Z trzeciego korzystały dzieci.
Do tego część noclegowa z wygodnymi, acz skromnymi pokojami, która do dziś pozostała największą częścią zdrojowego kompleksu. To wszystko w nowym Kurhaus, czyli Domu Zdrojowym.
Prawdziwą chlubą zdroju była pijalnia wód, jasne i duże pomieszczenie z wygodnymi, acz przyciężkimi fotelami art deco. Niemieccy balneolodzy wodę traktowali jak lekarstwo. Częstym był widok pielęgniarki, która z wózkiem na kółkach i szklankami, dozowała mineralną, poczym rozwoziła ją poszczególnym pacjentom w ramach lekarskich zaleceń.
Posłuszni Germanowie więcej wody nie pili, przynajmniej oficjalnie.
Dodać należy, że należące w części do Schaffgotschów Warmbrunn w czasach nazistowskich było swoistą enklawą polityczną. Senior rodu, Friedrich, nie lubił Hitlera ani jego teorii. Uciekał od nacjonalistycznych haseł nawet podczas uroczystości żałobnych własnego syna, który zginął na froncie polskim we wrześniu 1939 roku. Poprzestano wówczas tylko na podkreśleniu oddania ojczyźnie. Krypta Fritza Schaffgotscha do dziś znajduje się w podziemiach kościoła św. Jana Chrzciciela.
Obrazy łączą
Dom Zdrojowy niejako stanowi zespolenie dwóch epok w Warmbrunn i Cieplicach.
Taki 15-letni obiekt w stanie nienaruszonym przejmują Polacy. Do tego prawdziwe bogactwo w postaci wód termalnych, parku, zabytków, potężnych kolekcji niemieckiego dziedzictwa hrabiostwa Schaffgotschów.
Końcówka lat 40-tych i ulubione miejsce fotografów, uwieczniane niemal w każdej epoce swojego istnienia: okolice wejścia do Parku Zrojowego, charakterystyczna kamienica kupiecka z wieżyczką, którą uzupełnia potężna, nieco zamazana perspektywą dzwonnica katolickiego kościoła św. Jana Chrzciciela.
Nieznana kobieta i dziewczynka (młoda mama z córką?) pozują do zdjęcia. Głowa rodziny pewnie kryje się za apratem i przyciska spust migawki w chwili, kiedy nadjeżdża na rowerze milicjant z raportówką. Za parą – motorower, popularny środek transportu, być może należy do właściciela aparatu? Majaczą się szyny tramwajowe… A w tle nieistniejąca już narożna kamieniczka, wyburzona pod koniec lat 60-tych minionego wieku.
Niemal dokładnie w tym samym miejscu, tyle że co najmniej pół wieku wcześniej, niemiecki fotograf uchwycił rodzajową scenkę pocztówkową: na spacerze trzech gentelmanów z chłopcem. Jeden z nich wygląda na tutejszego (jest skromniej ubrany). Może to przewodnik, który niedzielnych turystów oprowadza po Warmbrunnie? Osamotniona dama w szalu i kapeluszu zmierza w kierunku przeciwnym. W tle – zamiast roweru, dorożka. I oczywiście, niczym pomniki, wspomniane już dwie charakterystyczne dla Cieplic wieże.
I jeszcze jeden obrazek z tego miejsca: tym razem uchwycony z górnych kondygnacji jednego z budynków. Początek lat 60-tych i klomby przy wejściu do Parku Zdrojowego z kwiatowym napisem Cieplice 1961.
Gdzieś w pobliżu zaraz przejedzie niewidoczny dla obiektywu tramwaj. Dość smoliste cienie świadczą, że jest pora popołudniowa, najpewniej latem. Życie toczy się leniwie. Podobne klimaty rejestrowali przecież niemieccy autorzy fotografii.
Z lamusa wspomnień
Niedaleko stąd do mijanki tramwajów przy placu Piastowskim. To zresztą już ostatnie podrygi tramwajowej komunikacji w ścisłym centrum zdroju. Na początku lat 60-tych zniknie stamtąd chyba na zawsze. Powodem likwidacji miały być drgania, które niekorzystnie wpływały na źródła termalne.
Jeszcze do 29 kwietnia 1969 roku można było dojechać pojazdem szynowym do Apteki pod Koroną, zaprojektowanej na początku wieku przez wspomnianego już Emanuela Waltera, architekta cieplickiego i właściciela hotelu London Stadt. W apartamentach narożnej, aptecznej kamienicy miał swoją rezydencję.
1 maja, w święto pracy, tramwaje miały już „wolne” i z zajezdni nie wyjechały, zostawiwszy w lamusie wspomnień wiele magii związanej nie tylko z leczniczym działaniem wód cieplickich.
Podobnie uczynili urzędnicy w roku 1976 zabierając Cieplicom prawa miejskie, herb oraz nazwę i łącząc uzdrowisko z Jelenią Górą.
Tyle że lansowany przez czas jakiś splot Jelenia Góra Zdrój jakoś się nie przyjął i szybko, choć już zupełnie nieformalnie, Cieplice znów stały się Cieplicami.
Na szczęście sporo w nich magicznych klimatów zostało i – mimo nie zawsze sprzyjającej aury – wciąż trwa.