Wyposażenie przeciwpożarowe Jeleniej Góry przedstawiało się wówczas następująco: w dyspozycji miasta były 4 kamienne zbiorniki i 1 drewniany oraz 11 cystern na wodę, 42 wiadra, 9 bosaków, 3 drabiny strażackie, 4 metalowe polewaczki na kołach oraz 3 konie używane na co dzień do robót budowlanych, a w czasie dużych pożarów do przewożenia i ciągnienia wozów ze sprzętem i polewaczek; w posiadaniu mieszkańców było 11 sikawek ręcznych, 114 drabin, 10 bosaków i 80 skórzanych wiader przeciwpożarowych.
- Dodatkowo zakupiono 20 cystern na wodę i 200 skórzanych wiader. Był to dość pokaźny zasób sprzętów, który trzymano w specjalnych szopach (remizach). Własnym sprzętem przeciwpożarowym, ufundowanym przez wiernych dysponowała parafia ewangelicka przy Kościele Łaski (dzisiaj pw. Podniesienia Krzyża Pańskiego), który przechowywano w osobnej remizie. Do gaszenia ognia najważniejsza była jednak woda. Dostęp do niej zwiększono 6 czerwca 1748 roku, kiedy to oddano do użytku nowy wodociąg ze źródeł z okolic Jeżowa Sudeckiego. W latach 1750-1751 z funduszy miasta i parafii katolickiej przy kościele pw. św. Erazma i Pankracego, na placu kościelnym zbudowano nową remizę, w której umieszczono nowo zakupiony sprzęt gaśniczy - opowiada Stanisław Firszt, dyrektor Muzeum Przyrodniczego w Jeleniej Górze.
Wszystkie te działania oraz rygorystycznie przestrzegane pruskie rozporządzenia przeciwpożarowe spowodowały, że w centrum Jeleniej Góry pożary stały się dużą rzadkością. Nie można tego było powiedzieć o przedmieściach i okolicznych wsiach. W Rosenau, 6 czerwca 1748 roku, o godzinie 22, w jednym z domów wybuchł pożar. Mógł być szybko ugaszony, gdyby w jego gaszenie zaangażowali się stacjonujący tam wówczas austriaccy huzarzy (trwały wojny prusko-austriackie o Śląsk). Prawdopodobnie żołnierze nie byli tam miło przyjmowani i w zamian za to nie kwapili się do pomocy w walce z ogniem, dlatego też spłonęło wówczas kilka domów i szop. Po zakończeniu wojen śląskich, nie ustrzeżono się co prawda pożarów, ale nadal z pruską dokładnością wprowadzano kolejne usprawnienia w systemie ochrony przeciwpożarowej miasta i okolic.
Kiedy 30 sierpnia 1766 roku, ok. godz. 23 wybuchł pożar w domu stolarza Pittschlera pod Bramą Zamkową, okazało się, że zabrakło wody do gaszenia (upalne lato, a nikt nie uzupełniał cystern i zbiorników), a na dodatek trudno było dostać się do remizy, bowiem przed nią leżało składowane drewno budowlane. Drogi dojazdowe do miejsca pożaru też były zatarasowane. Wszystko to przyczyniło się do spowolnienia akcji pożarowej i dało czas do rozprzestrzeniania się ognia. Spaliło się siedem domów, a w jednym z nich, należącym do kowala Hallmanna, bele płótna należące do jego cechu. W skutek tego zdarzenia, w 1767 roku policja miejska poleciła utrzymywać porządek na posesjach i ulicach oraz nakazała, aby w pobliżu wszystkich bram miejskich zbudowano zadaszenia (wiaty), przykrywające stojące tam beczki z wodą, używane podczas pożarów, tak aby ograniczyć wyparowywanie wody. Umożliwiało to usprawnienie akcji gaśniczej w samym mieście i pobliskich przedmieściach, ale nie wsi położonych w większym oddaleniu.
- Oto bowiem kiedy 29 lutego 1768 roku wybuchł pożar w szopie na Przedmieściu Zamkowym, przy drodze do Dolnego Młyna na Bobrze, silny wiatr spowodował, że ogień błyskawicznie przeniósł się na inne szopy wypełnione słomą, sianem i zbożem. W sumie spłonęło ich 12. Popiół i iskry roznoszone przez wiatr zasypywały miasto, co groziło wybuchem pożaru w centrum. Kiedy ogień przygasł zdecydowano, aby obiekty te w przyszłości odbudowane zostały wyłącznie z kamienia i cegły. Dla podniesienia bezpieczeństwa przedmieść, w lipcu 1775 roku przed Bramą Wojanowską zbudowano nową remizę, w której przechowywano pompy przeciwpożarowe, a przed Bramą ul. Długiej ustawiono dodatkową kamienną cysternę. Rok później, 6 marca 1776 roku, o godzinie 18 wybuchł pożar w miejskiej międlicy, położonej przy drodze do Kowar (dziś ul. Sudecka). Tym razem pomoc nadeszła szybko i ogień ugaszono – opowiada S. Firszt.
Ok. 1780 roku zmieniono ordunek (prawo) przeciwpożarowy dla miasta Jeleniej Góry. W dniu 30 sierpnia 1781 roku, o godz. 2 w nocy wybuchł pożar w domu nr 474 przed Bramą Wojanowską, należącym do powroźnika Weissa, usytuowanym w pobliżu szkoły ewangelickiej (dzisiaj Zespół Szkół Gastronomicznych przy ul. 1 Maja). Spowodowało go uderzenie pioruna. Zapaliły się zapasy lnu i pakuł. Pożar błyskawicznie ogarnął sąsiednie domy nr 473 i 475. Strażacy, którzy mieli remizy w najbliższej okolicy (pod Bramą Wojanowską i przy kościele ewangelickim), bardzo szybko byli na miejscu zdarzenia i opanowali płomienie. Dla bezpieczeństwa pobliską szkołę w czasie akcji cały czas polewali wodą. Mniej szczęścia mieli mieszkańcy ostatniego domu na tzw. Sechsstädte (okolice ul. Grunwaldzkiej), kiedy to 27 września 1790 roku, o godz. 21 wybuchł tam pożar. Budynek spłonął doszczętnie wraz z sąsiednią zabudową.
- W tym czasie w Europie zaczął upowszechniać się wynalazek Benjamina Franklina – piorunochron. W Jeleniej Górze pierwsze takie urządzenie zamontowano na wieży kościoła św. Erazma i Pankracego w 1795 roku, a rok później zrobiono to na wieży miejskiego ratusza. Coraz lepsza organizacja związana z bezpieczeństwem przeciwpożarowym i coraz bardziej nowoczesny i wydajny sprzęt gaśniczy zaowocowały m.in. 22 maja 1797 roku, kiedy o godzinie 23 wybuchł pożar w Rosenau, przy drodze do Nowego Młyna. Reakcja zespołów pożarniczych była błyskawiczna, a sikawki strażackie z remiz na przedmieściach szybko dotarły na miejsce, co pozwoliło sprawnie ugasić płomienie. Niestety po akcji okazało się, że w domu znaleziono cztery zaczadzone osoby: gospodynię i gospodarza oraz dwóch pracowników najemnych. Prawdopodobnie przyczyną pożaru było przypadkowe zaprószenie ognia od świecy, którą zapomniano zgasić przed snem – mówi dyrektor Muzeum Przyrodniczego.
O gaszeniu świec i lamp w obrębie murów miejskich przypominali codziennie strażnicy obchodząc miasto ulicami i nawołując: „Już dziesiąta na zegarze, gaście światło gospodarze”. Za niewykonane polecenie groziły kary. Dlatego też po tej godzinie nastawały ciemności, jak pisał XVIII. wieczny kronikarz: „Do oświetlenia pokojów służą świece w wystarczającej ilości; jednak przed snem jest ciemno z powodów bezpieczeństwa”.
- W czasach dyrektora miasta Schönaua, w 1797 roku, sprawy przeciwpożarowe były traktowane bardzo poważnie. Całodobową straż pełnili strażnicy miejscy. Miasto podzielono na kwartały i dwanaście zespołów gaśniczych, składających się z mieszkańców. Każdy zespół miał swojego stałego dowódcę, a ci z kolei podlegali kapitanowi całej straży. Każdy obywatel raz w miesiącu miał obowiązek pełnić dyżur strażacki. Dyżurami takimi objęto też konie pociągowe. W remizach zgromadzono: 8 dużych i 5 mniejszych sikawek, 1060 sikawek ręcznych, 790 drabin pożarniczych, 776 bosaków i 1061 skórzanych wiader gaśniczych. Do dyspozycji były 34 zbiorniki wodne, rozmieszczone w różnych częściach miasta. Dodatkowo każdy posiadacz kamienicy miał w domu wiadro gaśnicze. Opracowano też system powiadamiania akustyczny i wizualny. Pierwszy za pomocą dzwonów (kościelnych, bram miejskich i ratusza), drugi za pomocą chorągwi wystawianych na wieży ratusza od tej strony, gdzie zauważono pożar. W porównaniu z wcześniejszym okresem był to znaczny postęp i można powiedzieć, że jak na tamte czasy Jelenia Góra miała nowoczesny i sprawny system przeciwpożarowy – podsumowuje Stanisław Firszt.