Jak karnawał, to nie tylko potańczyć, ale i pojeść. A może przede wszystkim popić? Faktem jest, że ówczesną Jelenią Górę do dziś sławi likier „Echt Stonsdorfer”, niegdyś produkowany na bazie ziół zbieranych w Karkonoszach.
Najpierw ważono ten zacny trunek w Staniszowie (stąd nazwa), ale rychło produkcję przeniesiono do stolicy Karkonoszy.
Wytwórnia tegoż eliksiru mieściła się tam, gdzie do niedawna siedzibę miało jedno z przedsiębiorstw budowlanych przy ulicy Wolności (niegdyś Warmbrunnerstrasse, czyli Cieplicka). Po wojnie receptury Niemcy ani Polakom, ani wyzwolicielom z czerwoną gwiazdą na czapkach nie zdradzili. Do dziś stonsdorfera waży się w Niemczech, ale – z szacunkiem dla przeszłości – zachowano etykietę z wizerunkiem panoramy Karkonoszy i samego zakładu. Pozostały też prospekty reklamujące ten trunek, w smaku zbliżony do jakże popularnej czeskiej becherovki. Do nabycia jest w niemieckich marketach. Dlaczego nie w polskich? Tego nie wie nikt.
Zapewne właśnie stonsdorferem, czyli staniszowianką, upajało się wielu naszych byłych krajanów. Ale w restauracyjnych menu były nie tylko trunki, ale i dobre – podobno – jedzenie. Standardowym karnawałowym daniem była pieczona gęś. I to za dwie marki porcja, co przy ówczesnych zarobkach ceną wygórowaną nie było. Za 50 fenigów mniej podawano sztukę mięsa wołowego z chrzanem, cielęcinę w pikantnej sałatce kartoflanej, paprykarze i kluski z szynką.
Jedyne 80 fenigów kosztowała porcja gorących kiełbasek jeleniogórskich z kwaszoną kapustą. Można było także skosztować kury z grzybami lub ozorków w jarzynach.
Mniej popularne były ryby, bo i kuchnia niemiecka do dziś na pierwszym miejscu stawia potrawy mięsne.
Nie sposób policzyć, ile w dawnej Jeleniej Górze było barów, restauracji, zajazdów i hoteli z zapleczem gastronomicznym. Może więcej niż dziś? Na pewno jadło i napitki serwowano w dzisiejszej restauracji i hotelu „Europa” (Drei Berge), który zaliczał się do najbardziej eleganckich lokali dawnej Jeleniej Góry.
Wykwintne menu oferuje dziś restauracja hotelu „Feniks”, za niemieckich czasów zwanego „Strauss”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy po prostu „Struś”.
Wiele wyszynków znajdowało się na ulicy Wolności. „Zajazd Cieplicki” dotrwał do czasów PRL, ale się nie ostał. Do niedawna w zabytkowych wnętrzach dawnej gospody handlowano używanymi meblami.
Z kolei restauracja „Myśliwska” nie powstała od razu na parterze kamienicy przy ulicy Wyczółkowskiego. Jak widać na jednym ze zdjęć, budynek przy Jaegerstrasse (ulica Myśliwska) był na początku przeznaczony do celów tylko mieszkalnych.
A „Myśliwska” po 1945 roku była jedną z lepszych restauracji. Ale później stoczyła się do rangi obskurnego lokalu, gdzie na tanie wino i kiepskie piwo oraz przesolonego śledzia z beczki przychodzili okoliczni mieszkańcy spragnieni różnych napitków. I mocnych wrażeń, bo – jak wieść niesie – w „Myśliwskiej” najłatwiej było dostać… (za przeproszeniem) w mordę.
Dziś lokal odzyskał poważanie i serwuje kuchnię wschodnią, czyli koreańską. Kto by o tym w dawnym Hirschbergu pomyślał?