Na schabowego do Hawełka
Kiedy Michał Gańka w roku 1948 przychodzi na świat, plac Ratuszowy jest jeszcze w świetnej formie. Ominęła go wojna, tak jak i całą Jelenią Górę. A rynek, jeszcze z poniemieckim kolorytem, choć już przyblakłym szarzyzną nadchodzących lat siermiężnej komuny, wciąż tętni życiem. W kolonialnym sklepie pod arkadami można kupić, na przykład, raki na kopy. W dawnej niemieckiej winiarni Wandracha, na sycący obiad zaprasza restauracja Hawełka. Tylko zamalowane niemieckie napisy obecne niemal na każdej z kamieniczek rynku i tkwiące w ich miejscu znacznie uboższe, polskie nazwy zdradzają, że to inna epoka.
Mieczysław Paliszewski w kamienicy przy przyległej do placu Ratuszowego ulicy Jasnej kamienica urządza sklep. Do Jeleniej Góry przybył z Warszawy. Z żoną cudem przeżyli Powstanie. Mają syna, Macieja. Przed wojną pan Mieczysław, znany farmaceuta, prowadził w stolicy aptekę. Po 1945 roku nie miał do czego wracać. Na Ziemiach Odzyskanych idzie do starosty Wojciecha Tabaki. Dostaje nakaz – jak się wtedy nazywa – przejęcia sklepu, którego właścicielem była do 1945 roku rodzina pewnego esesmana. W ciasnawym pomieszczeniu urządza niepowtarzalną drogerię, którą na cześć rodzinnego miasta, nazwał “warszawską”. I z tej Jasnej przez dziesięciolecia zerkał kątem oka na plac Ratuszowy. Nawet nie przypuszczał, że doczeka chwili, kiedy i on będzie przypominał zgruzowaną Warszawę po Powstaniu. Tam zabijano ludzi, w Jeleniej Górze zgładzono kawał historii.
Ankara przy ratuszu
Atacan Nazmi, którego los przerzucił do Jeleniej Góry z dalekiej Turcji, widział dawny plac Ratuszowy, kiedy podążał do Ankary. Nie do stolicy swojej ojczyzny, ale cukierni, którą tak właśnie nazwał. Jemu, jak i Mieczysławowi Paliszewskiemu jakoś udało się przetrwać nagonkę na prywaciarzy za najbardziej zajadliwego, stalinowskiego okresu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej.
Plotkowano, że to dzięki władzy jeleniogórskiej. Bo do pana Mieczysława po zabawki różne i pistolety na kapiszony – gdzie indziej niedostępne – przychodziły dzieci partyjnych kacyków. A do Turka – sami pierwsi sekretarze PZPR na kawę i ciastka. Takich dobrych nie było nigdzie. Obecnemu pokoleniu pięćdziesięciolatków i nieco starszych jeleniogórzan na wspomnienie tureckich chlebków aż ślinka cieknie. O zapachu kawy nie mówiąc.
Nazmi zajął cukiernię Lubelską w poniemieckiej Cafe Enziane (Gencjana). A wcześniej aromatami raczył jeleniogórzan na rogu Kolejowej i Okrzei we własnej piekarni. Tam powstawały słynne w okolicy chlebki sułtańskie z rodzynkami.
Z placu Ratuszowego musiał zwijać interes, bo kamienica z Ankarą, podobnie jak wszystkie w rynku i pobliskich uliczkach, trafiła na czarną listę. Do wyburzenia. Turka czekało trzęsienie ziemi bez wyjazdu do swojego ojczystego kraju.
Dyskusja ogólnospołeczna
Maria Szypowska: – Tezy Jeleniogórskie uchwalone w 1958 roku w wyniku wielkiej ogólnospołecznej dyskusji i przyjęte przez Rady Narodowe jako obowiązujący program działania, wytyczając miastu i powiatowi plan reaktywizacji i odbudowy, wśród innych zadań postawiły i to: przywrócić zabytkom dawną świetność zatartą przez zaniedbania jak i przez niszczące działania czasu. Rekonstrukcja rynku i dzielnicy staromiejskiej ma być do roku 1967 doprowadzona do końca. Rynek znów zakwitnie kolorami. Piękno starych fasad znów w pełni się objawi. Miękką linią zwiną się misterne kraty i balkoniki. Na obłokach położy się koronka lekkiego zwieńczenia szczytów. Ale w trakcie remontów wszystkie wnętrza są już adaptowane do potrzeb współczesnych. Bo kto zgodziłby się mieszkać w ciasnych i zawilgoconych izbach, do których dostępu nie ma ni słońce, ni świeże powietrze.
Tak partyjną poetycką nowomową opisuje autorka miasto z roku 1965 w propagandowym albumiku.
Marek Obrębalski, rocznik 1957, prezydent Jeleniej Góry. – Osiem lat mieszkałem na placu Ratuszowym. Wszystko pamiętam. Jak na ulicę Kopernika szło się po choinki.
Kiedy obecny prezydent był dziesięcioletnim chłopcem, plac Ratuszowy jakoś nie zakwitł kolorami, wbrew proroctwom pisarki Szypowskiej. A dawna świetność została tylko pozornie przywrócona.
Po choinki tłum szedł do kamieniczek, których już nie ma. Ludzie się o te drzewka zabijali, bo towar deficytowy. A domy waliły się z roku na rok coraz bardziej zaniedbane. Wytrzymały trochę dłużej niż plac Ratuszowy. Buldożery dopadły je wiosną 1973 roku.
Kiedy opadła ściana pyłu, został tylko po nich cegła na cegle. Okna trzeba było zamykać, bo się ten pył wszędzie wdzierał i oddychać nie było czym.
Niżej podpisany sam to pamięta. Miał sześć lat i patrzył na wyburzanie ulicy Kopernika z okien potwornie niewygodnego mieszkania na placu Ratuszowym 38. W tej kamienicy, w której kiedyś winiarnię miał Wandrach, a po wojnie na sycące obiady zapraszał Hawełek.
Partactwo socjalistyczne
Tylko że to już nie była ta kamienica, tylko jej podróba. Fatalna. Naturalnie wysokie, jak to w starym budownictwie wnętrza, podzielone według gomułkowskich standardów. Asceza towarzysza Władysława Gomułki “Wiesława”, do 1970 roku I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, widoczna była wszędzie. Kuchnia wysoka na cztery metry, ale szeroka na półtora. Jak kiszka i zupełnie niefunkcjonalna. Podobnie pokoje. Wiecznie psujący się piecyk gazowy w łazience, przeciekające rury. To wszystko w mieszkaniu oddanym do użytku w “zrekonstruowanej” w latach 1957–67 kamienicy.
O tej “rekonstrukcji” w listopadzie 2007 roku mogą przeczytać turyści na tablicy informacyjnej zredagowanej w trzech językach. Napis brzmi eufemistycznie, bo nikt nie napisał, że ta rekonstrukcja polegała na wcześniejszym wyburzeniu do fundamentów kamieniczek, które przez minione wieki nikomu w niczym nie przeszkadzały. Przeszkodziły architektom i urzędnikom w realizacji utopijnej wizji socjalistycznego budownictwa. Gdyby coś takiego zrobili, na przykład, we Wrocławiu, mimo słusznej linii, zostaliby zlinczowani. Tamtą starówkę zniszczono w Festung Breslau, a potem odbudowano dzięki pracy socjalistycznej. W Jeleniej Górze starówka przetrwała, to można było ją bez żadnej odpowiedzialności po prostu wyburzyć. I postawić nową starówkę. Tak po prostu.
I Hitler też zrobił swoje
Lata 60. minionego wieku. Ten chłopak, co biega z aparatem fotograficznym po zniszczonym placu Ratuszowym, to Michał Gańka. Ten sam, który urodził się w 1948 roku. Ma mieszkowy aparat Zeiss–Ikon. W nim klisza w formacie 6 x 9 centymetrów kupiona zapewne w Fotooptyce na 1 Maja. Prawie 20–letni Michał robi zdjęcia. Czy do końca zdaje sobie sprawę, że dokumentuje historię, a jego zdjęcia za lat kilkadziesiąt przyniosą nową wartość, której nie sposób lepiej wyrazić niż na fotopanowskim filmie i odbitkach wywołanych we własnej ciemni? Z zachowanym odciskiem palca z tamtych lat.
– Takie poniemieckie zadupia, jak nasze miasto, to były marginesy przysłaniane przez hasła, jak np. “Cały naród buduje swoją stolicę”. Potem była stolica Dolnego Śląska, Wrocław, okna na świat – jak Gdańsk, Szczecin, itp. No i wieloletnie spłacanie długu wdzięczności Wielkiemu Bratu – powie po latach Michał Gańka. A na marginesie dziać się może wszystko. Można, na przykład, zburzyć starówkę.
Pan Michał dodaje, że i Niemcy bez winy nie byli. – Był kłopot z remontami już w latach 30., po dojściu Hitlera do władzy. Nakazowa i wręcz absurdalna oszczędność w wojennym celu, dopełniała już wtedy nawarstwiające się zaniedbania. W okresie prowadzenia II wojny światowej, nie było już o czym mówić w tym zakresie, a czas i podgórski trudny klimat też robił swoje.
Czy w tym świetle decyzja o rozbiórce i rekonstrukcji jeleniogórskiej starówki była słuszna? Michał Gańka i wielu jeleniogórzan nie potępiają jej do końca. W pewnym sensie była to – jak by się powiedziało dziś – rewitalizacja starego miasta.
– Projekt zakładał przywrócenie zabytkom dawnej świetności. Rzeczywistość pokazała, że większość kamieniczek, po zburzeniu, nie została odbudowana, a w ich miejsce postawiono zupełnie inne, bez choćby nawiązania do dawnego stylu, budowle – słyszymy.
Spacerkiem po zdjęciach
Oglądając zdjęcia pana Michała widzimy trudno rozpoznawalne dziś widoki. Wyburzaną poniemiecką zabudowę części ulicy Jasnej. Drewniane ogrodzenia uniemożliwiające dostęp do placu budowy. Część placu Ratuszowego zupełnie była dla mieszkańców niedostępna.
“Spacerujemy” ulicą Długą w bezpośredniej okolicy placu Ratuszowego pozbawionej wyburzonych zabudowań. Jesteśmy też świadkami wyburzania kamienicy, w której dziś mieści się Galeria Biura Wystaw Artystycznych, a wcześniej – Gospoda Rzemieślnicza, w miejscu poniemieckiej winiarni Wendenburga.
Oglądamy też rozbiórkę zabudowę pobliskiej ulicy Jeleniej, która niemal w całości została zniszczona i nie odbudowana.
Widzimy plac Ratuszowy pozbawiony części kamienic z potężnymi ciężarówkami marki Tatra, wywożącymi tony gruzów. W końcu patrzymy, jak “nowy” Rynek powstaje. Ceglane szczyty kamienic, jeszcze nieotynkowane. Później – już z tynkiem: bezbarwnym, nie jak dawniej – kolorowym. Fasady pozbawione ozdób. Niby te same, ale nie takie same.
Katastrofa na wzór
Kazimierz Piotrowski, były wiceprezydent miasta, dziś inspektor wydziału urbanistyki i architektury urzędu miejskiego: – W latach pięćdziesiątych stwierdzono, że stan barokowych kamienic jest katastrofalny. Dosłownie, bo zaczęły się sypać. Całe centrum Jeleniej Góry z powodu braku bieżącej konserwacji obróbek blacharskich, rynien, rur spustowych, zniszczenia drenażu zaczęło gwałtownie się rozsypywać. W niektórych piwnicach zaczynają tryskać źródła wody.
Jak podkreśla K. Piotrowski, decydenci doszli do wniosku, że nie opłaca się tych “staroci” remontować.
– W dodatku pozostałości baroku, eklektyzmu to przykład niemieckiej obecności, więc na pohybel im. Tak się myślało – mówi.
Pracowni nr 1 Miastoprojektu we Wrocławiu zlecono opracowanie planu zagospodarowania śródmieścia z zachowaniem zabudowy podcieniowej w rynku. Kierownikiem zespołu architektów był sam znany i ceniony doktor architekt urbanista Roman Tunikowski. Ten sam, który opracował koncepcję wrocławskiej Kościuszkowskiej Dzielnicy Mieszkaniowej. Ale w Jeleniej Górze Tunikowski raczej zwinął skrzydła swojej wyobraźni niż je rozwinął. Jego pracownia zaprojektowała “nową” starówkę pozostawiając jedynie stylizowane kamienice w Rynku. – Pozostałe domy – pod spychacz. A w ich miejsce klocki, wielkoblokowe realizacje – dopowiada Kazimierz Piotrowski.
Chociaż zamiary z początku złe nie były. Ale dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. – Przed rozbiórką zrobiono dokładną inwentaryzację, aby potem wkomponować zabytkową kamieniarkę do budynków. Niestety w czasie rozbiórki, zwłaszcza pierzei zachodniej, północnej i wschodniej, doprowadzono do zawalenia fasad, czego w planach nie było – wyjaśnia Piotrowski. Były to normalne katastrofy budowlane, za które odpowiedzialni powinni trafić do kryminału. Ale nie trafili. Więcej: przykłady zawalenia się kamienic w Jeleniej Górze były później opisywane w pracach naukowych (sic) prof. Suwalskiego z Politechniki Wrocławskiej.
Warszawskie tempo
Odbudowę prowadzono już na szybko, bo terminy goniły. Nie pilnowano już podziałów i wielkości historycznej okien i dlatego kamieniarka nie wróciła. Elementy kamieniarki z rozbiórki były składowane w zamku Bolków, w ośrodku Witka koło Zgorzelca i w Muzeum Okręgowym.
– Jakość prac była fatalna. Tam, gdzie były piękne woluty z ciągnionego tynku (to takie baranie rogi przy attykach fasad) są teraz niechlujnie wykonane tynki – snuje opowieść Kazimierz Piotrowski.
Kamieniarki nie ma. Jedynie odtworzono kamienne ozdoby jednej z kamieniczek w pierzei wschodniej, blisko miejsca, gdzie kiedyś pachniała kawa z Ankary. Projekt tej pierzei powstawał w 1968 roku w pracowni Miastoprojektu Wrocław. – Wiem, bo wtedy miałem w tej pracowni praktykę i część z rysunków kreśliłem – uśmiecha się K. Piotrowski.
Zacieranie klimatów
I tak Jeleniej Górze zafundowano nowy, sfuszerowany rynek, który – niebawem po oddaniu do użytku – przypominał raczej wielkopłytowe osiedle mieszkaniowe niż historyczny zakątek, wokół którego przez wieki działa się historia miasta.
Kamienice przez długi czas raziły trupiobladą bielą, która później zszarzała. Później pokryto je seledynową farbą, która bardzo szybko płatami odpadła.
– Kiedy w 1981 roku do Jeleniej Góry przyjechał Edward Babiuch, ówczesny premier rządu PRL, telewizja przeprowadziła z nim wywiad na placu Ratuszowym – wspomina jeden z mieszkańców. Wcześniej szybko przyjechała ekipa budowlana, postawiła rusztowania i błyskawicznie pomalowała jedną z kamienic. Tą, która miała pojawić się w tle kadru z premierem. Reszta pozostawała szara.
A Rynek pozostał bezduszny praktycznie do dziś mimo wielu prób jego dostosowania do roli historycznego zaułku starego miasta. Odmalowany i wyremontowany gruntownie w latach 1989 – 1995 znów wymaga modernizacji. Spod płatów skruszonego tynku prześwitują kładzione w pośpiechu cegły z lat 60. minionego wieku.
Epilog
Listopad 2007. Popijam pyszną czekoladkę nugatową blisko miejsca, gdzie przed 50–laty pachniała kawa z Ankary, a wokół stolików uwijał się Atacan Nazmi. Po tamtych wnętrzach nie ma, oczywiście, ani śladu. A obok aromatów prawdziwego espresso czuć gdzie atmosferę peerelowskiej Arkadii, która raczej była nieszczęściem niż szczęściem gastronomii lat Polski Ludowej.
Snuję moje skromne wspomnienia o placu Ratuszowym przyjaciółce, która również raczy się smakołykiem, i pewnych czasów – podobnie jak ja – nie może pamiętać. Zastanawiamy się, jaka była ta kawa od Turka. Nie mamy porównania. A na ścianach – zamiast zdjęć z dawnej jeleniogórskiej starówki – oglądamy śliczne zakątki Wenecji. Starego placu Ratuszowego, niestety, nie ma. A do Ankary trzeba jechać z biurem podróży.
Post scriptum
Kamienica przy ul. Matejki. Trwa właśnie remont elewacji. Gdyby nie zawirowania dziejów, byłaby tu druga Ankara, bo budynek wybudował pan Nazmi, po wyburzeniu jego cukierni na placu Ratuszowym. Miał tam zamieszkać na piętrze, a na parterze – otworzyć nowy lokal.
Ale państwo polskie nie okazało się dla Turka przyjazne. Komunistyczny fiskus też był dociekliwy… Odkrył, że Turek nie rozliczył się z jakichś podatków, co podobno prawdą nie było.Nazmiego chciano się delikatnie pozbyć. Zrobiono to bardzo skutecznie, bo nękany przez skarbówkę Turek wyjechał Jeleniej Góry do Wiednia zostawiając swój dom.
Później urządzono tam herbaciarnię „Marysieńka”, w której czasami podawano… piwo, bardzo wówczas deficytowe. Było to swego czasu jedno z nielicznych miejsc w Jeleniej Górze, gdzie w miarę kulturalnych warunkach można było się napić chmielowego napitku. Jego zresztą częściej brakowało, niż było dostępne.
Jakiś zdenerwowany piwosz wymalował na murku przed herbaciarnią ogromnymi literami: PIWA BRAK. Napis zachował się jeszcze do początku lat 90.