Czwartek, 14 listopada
Imieniny: Emila, Judyty
Czytających: 13942
Zalogowanych: 74
Niezalogowany
Rejestracja | Zaloguj

Region: Ratujmy pamiątki z Kresów

Poniedziałek, 15 maja 2023, 7:01
Autor: Stanisław Firszt
Region: Ratujmy pamiątki z Kresów
Fot. Archiwum S. Firszta
Jeszcze w czasie trwania II wojny światowej, w dniach 4-11 lutego 1945 roku w Jałcie na Krymie spotkała się Wielka Trójka (Roosevelt, Churchill i Stalin). Spotkanie to znane jest dzisiaj jako Konferencja Jałtańska. Rozmowy prowadzone były w sprawie przyszłości powojennej Europy.

Odbyły się one ponad głowami mniejszych państw i milionów ludzi bez pytania ich o zdanie. Działo się to na zasadzie, że zwycięzca ma zawsze rację. Niestety przywódcy zachodu poszli tak dalece na rękę Stalinowi, że w rezultacie oddali pod sowiecki but dużą część Europy.

Największym przegranym były oczywiście Niemcy, które podzielono na cztery strefy okupacyjne. Jak się później kazało drugim przegranym była Polska, sojusznik w walce z III Rzeszą, która na mocy układów utraciła znaczną część dawnego terytorium (Kresy Wschodnie) na rzecz Rosji Sowieckiej, a na dodatek nie uzyskała żadnych odszkodowań od Niemiec za wyrządzone szkody bowiem wszystko zagarnął Stalin, który sam wyrządził nie mniejsze szkody w Polsce.

Rząd polski na emigracji w Londynie nie uznał ustaleń jałtańskich wg których wielu żołnierzy polskich walczących po stronie aliantów po wojnie nie miałoby dokąd wracać. Ale kto słuchałby małego. Dodatkowo „sojusznicy” z Zachodu uznali pro-sowiecki rząd polski i wyrazili cichą zgodę na zniszczenie siłą polskiego podziemia patriotycznego. Z tych powodów Polacy uznali Konferencję Jałtańską za „zdradę jałtańską”.

W wyniku ustaleń tej Konferencji, potwierdzonych później na Konferencji Poczdamskiej trwającej od 17 lipca do 2 sierpnia 1945 roku, w Europie zmieniły się granice i zdecydowano o przesiedleniu milionów ludzi z ich „ojcowizn” na inne odległe tereny.

W przypadku obywateli III Rzeszy w latach 1945-1948 deportowano ich na Zachód, ale na teren Niemiec. Wcześniej część tej ludności uciekła samoistnie przed hordami sowieckich żołdaków. Po zakończeniu wojny był to zorganizowany proceder. Miliony Niemców wywieziono przymusowo z terenu Mazur, Pomorza, Wielkopolski, Górnego i Dolnego Śląska. Była to akcja jednorazowa, choć trwająca pięć lat.

Jeśli chodzi o ludność polską, to przesiedlenia były różnorodne i wielokierunkowe. Trwające kilka lat. Już po klęsce 1939 roku, okupant niemiecki stworzył tzw. Generalną Gubernię, do której już od tamtego czasu wywożono przymusowo Polaków z terenów włączonych bezpośrednio do III Rzeszy. Drugi okupant na wschodzie wywoził przymusowo ludność polską z terenów Kresów Wschodnich do odległych rejonów ZSRR na „nieludzka ziemię”. Druga fala wywózek przymusowych rozpoczęła się zaraz po zakończeniu wojny. Rozpoczęto wywożenie ludności polskiej z terenów włączonych do ZSRR na tereny na Zachodzie skąd wysiedlano Niemców. Proces ten trwał aż do połowy lat 50. XX wieku.

Te deportacje zafundowane ludziom najpierw przez agresorów, którzy wszczęli wojnę, a później przez zwycięzców nie miały precedensu w dziejach świata. Tzw. Wędrówki ludów w V-VI w. n.e. były niczym w porównaniu z tym co zdarzyło się w latach 1939-1957 w środkowo-wschodniej Europie. Pierwsze deportacje z lat 1939-1941 były podobne. Niemcy i Sowieci bez skrupułów i z całą bezwzględnością w sposób urągający ludziom, deportowali Polaków na Wschód. Duża część tej ludności trafiła do niemieckich obozów koncentracyjnych i sowieckich łagrów.

Druga fala przesiedleń, po zakończeniu wojny, również była podobna, ale oprócz Polaków dotknęła również Niemców. Niemców wysiedlono z tzw. Ziem Odzyskanych w latach 1945-1948. W obu przypadkach wyglądało to podobnie. Ludzie dostawali niewiele czasu aby spakować trochę rzeczy i zgłosić się na miejsce zbiórki, skąd wagonami towarowymi, koleją wywożono ich na Zachód. W tym przypadku los Niemców i Polaków był podobny i godny pożałowania. Zdezorientowani i wystraszeni ludzie zabierali ze sobą to co wg nich było dla nich najważniejsze.

W 2005 roku, z okazji 50. rocznicy układów jałtańskich. Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze przy współpracy Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, Związku Sybiraków i Pionierów Jeleniej Góry zaprosiło środowiska tzw. „wypędzonych” w Niemczech, skupionych wokół Haus Schlesien w Königswinter k. Bonn do wspólnego przygotowania wystawy pt.: „Jałta 1945”. W zamyśle miały to być praktycznie dwie wystawy połączone w jedną. Tak polska jak niemiecka strona miały przygotować osobne fragmenty ekspozycji, na które miały się składać pamiątki i inne przedmioty zebrane przez wysiedlonych przymusowo z ich ziem rodzinnych do miejsc ich nowego zamieszkania. Obie części wystawy powstały niezależnie i żadna ze stron nie ingerowała w to co przygotował partner. Po złożeniu obu części wystawy powstała jedna ekspozycja, która była małym szokiem dla obu stron. Okazało się, że polska i niemiecka część wystawy były niemal identyczne. I tu i tu były podobne przedmioty: dokumenty, zdjęcia, albumy, „święte obrazy”, walizki, kufry, ubrania, naczynia, sztućce, a przede wszystkim klucze do mieszkań. Te ostatnie przedmioty pokazywały, że przymusowo wysiedleni mieli nadzieję, że prędzej czy później powrócą do swoich domów.

Wysiedleni Niemcy, natychmiast mieli wsparcie od swoich pobratymców na Zachodzie. Polacy wysiedleni z Kresów takiego wsparcia nie mieli i byli wrogo traktowani przez autochtonów. Gdy zakończyły się przesiedlenia ludności niemieckiej, w 1949 roku ZSRR ze swojej strefy okupacyjnej na terenie Niemiec, stworzył marionetkowe państwo NRD, a na granicy między zachodnią i sowiecką strefą wpływów w Europie zapadła „żelazna kurtyna”.

Już w końcu lat 40. i początku 50. XX wieku wysiedleni Niemcy, nazywający siebie „wypędzonymi” zaczęli tworzyć organizacje społeczno-polityczne skupiające deportowanych z Polski, Czechosłowacji, Rumunii, Bułgarii, Węgier i Jugosławii. Ruch ten z czasem zaczęto nazywać „Ziomkostwem”. Skupieni w ramach tych organizacji Niemcy zaczęli zbierać i zabezpieczać pamiątki i przedmioty, zabrane przez wywiezionych przymusowo. Na przełomie 1949/1950 roku we Frankfurcie, n. Menem, powstał Centralny Związek Wypędzonych. Z zebranych obiektów organizowano izby pamięci, które z czasem przekształciły się w małe muzea.

Tak utworzono Muzeum Dolnośląskie przy Haus Schlesien w Königswinter k. Bonn, czy Muzeum Ziemi Górnośląskiej w Ratingen. Praktycznie w każdej większej miejscowości, gdzie były skupiska „wypędzonych” powstawały takie większe lub mniejsze placówki. Po połączeniu Niemiec, środowiska te zapragnęły zbliżyć się do granic za którymi znajdowały się ziemie zamieszkałe przed 1945 roku przez ich ojców i dziadów. W ten sposób, przy cichej akceptacji strony polskiej powstało Muzeum Śląskie w Görlitz, mające być jakąś przeciwwagą dla polskiego Muzeum Śląskiego we Wrocławiu, które wcześniej zmieniło nazwę na Muzeum Narodowe. W ten sposób Muzeum Śląskie jest w Niemczech a na Dolnym Śląsku go nie ma,a mogło być ”Śląskie Muzeum Narodowe” lub Muzeum Narodowe Śląska (co by to szkodziło?). Na tym nie poprzestano, bo od lat trwają w Niemczech starania o utworzenie Centralnego Muzeum Wypędzonych w Berlinie.

A co w Polsce i na Śląsku? Polacy, wypędzeni i przymusowo deportowani ze wschodnich terenów II Rzeczpospolitej takich możliwości nie mieli nigdy. Co prawda istnieją organizacje tj. Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich, ale większego wsparcia politycznego ani finansowego nie mają. W bardzo małym stopniu zbierano też pamiątki i przedmioty przywiezione przez wysiedlonych ze wschodu Polaków. Istniejące na Śląsku muzea bardzo niechętnie przyjmowały te „skarby naszej kultury”, chyba, że były to obiekty o wielkiej wartości finansowej lub artystycznej. Zwykłe codzienne przedmioty zazwyczaj trafiały na śmietnik i nadal tam trafiają wraz z naturalnym odchodzeniem „Kresowiaków” i ich dzieci.

Co prawda powstało małe muzeum Kargula i Pawlaka w Lubomierzu, ale był to efekt upamiętnienia nakręconego tam filmu „Sami swoi”, a nie jako placówka gromadząca i eksponująca pamiątki po ludziach przybyłych tu nie z własnej woli z terenów wschodnich Rzeczpospolitej. Istnieje niewielkie Muzeum Kresów Wschodnich w Węglińcu.

Prywatne muzeum związane z „wypędzonymi” Polakami stworzył artysta z Pławnej Arkadiusz Miliński. Żadne Śląskie muzeum nie gromadzi celowo i systematycznie przedmiotów przywiezionych na Śląsk przez wysiedlonych z Kresów Polaków. Nie organizuje tez dużych stałych wystaw na ten temat.

Co prawda w Lublinie (na granicy wschodniej), od 2017 roku tworzone jest Muzeum Ziem Wschodnich Dawnej Rzeczpospolitej jako oddział Muzeum Narodowego, ale placówka ta zajmować się będzie przede wszystkim dziejami Kresów, a nie losem dawnych mieszkańców tych ziem siłą deportowanych z ich ojcowizny.

Najgorsze jest to, że migranci z Kresów przedstawiani byli zawsze jako ludzie prymitywni i zacofani, co zaskutkowało tym, że ich potomkowie wstydzą się swojego pochodzenia. Nie czują, a wręcz nie chcą mieć związków z tamtymi obszarami, a przedmioty przywiezione stamtąd przez ich ojców i dziadów traktują niejednokrotnie jak zwykłe śmieci. Ci którzy do pamiątek rodowych podchodzą inaczej, właściwie nie mają gdzie i komu ich przekazać, aby miały właściwą opiekę i mogły być eksponowane. Gromadzenie tych obiektów w czasie trwającej wojny na Ukrainie i zbliżenia polsko-ukraińskie też nie sprzyja takim działaniom. Podkreślenie polskości Ziem Wschodnich może być źle postrzegane.

W ten sposób niedługo wszystko zniknie i pamięć o Kresach też zniknie (a może o to chodzi?), a nasi potomkowie, w odróżnieniu od potomków „wypędzonych” w Niemczech nie będą wiedzieli nic o losie milionów polskich rodzin wywiezionych z ich ziemi ojczystej na wschodzie.

Jest już chyba ostatnia chwila, aby jeszcze zebrać to co zostało póki żyją jeszcze nieliczni wywiezieni i ich dzieci. Powinny się tym zająć śląskie (polskie) muzea, a szczególnie „Śląskie” Muzeum Narodowe” we Wrocławiu w mieście, które oficjalnie mianuje się spadkobiercą kultury Lwowa, czego widocznymi elementami są pomnik hrabiego A. Fredry w Rynku czy Ossolineum i Panorama Racławicka.

Mniejsze muzea śląskie powinny robić tak samo na swoim terenie. Dotychczasowe minimalne działania w tym zakresie są niewystarczające.
Sprawdza się polskie przysłowie: „Cudze chwalicie, swego nie znacie”.

Twoja reakcja na artykuł?

10
83%
Cieszy
0
0%
Hahaha
1
8%
Nudzi
1
8%
Smuci
0
0%
Złości
0
0%
Przeraża

Ogłoszenia

Czytaj również

Sonda

Czy Wigilia powinna być dniem całkowicie wolnym od pracy?

Oddanych
głosów
737
Tak
57%
Nie
26%
Nie ma to dla mnie znaczenia
17%
 
Głos ulicy
Czy Teatry Uliczne w tym roku się podobały?
 
Warto wiedzieć
Pierwsza baza antyrakietowa w Polsce
 
Rozmowy Jelonki
Muzyka jest całym moim życiem
 
Jelonka wczoraj
"Szlakiem tajnych przejść" na Zamku Czocha
 
Piłka ręczna
Kolejne wyróżnienia dla naszych dziewczyn
 
Aktualności
Kiedy otworzą Maka w Jeleniej Górze?
 
Aktualności
Trwa Forum KARR w Karpaczu
Copyright © 2002-2024 Highlander's Group